Dziurawy dach nad polskimi sportowcami

Dziurawy dach nad polskimi sportowcami

Dodano:   /  Zmieniono: 
W weekend mogliśmy się przekonać, że polscy mistrzowie sportu dzielą się na dwa typy – jedni uważają, że skoro należymy do Unii Europejskiej i nasza gospodarka nie daje się kryzysowi to można nieśmiało oczekiwać, że związki sportowe zapewnią najlepszym z najlepszych godziwe warunki do uprawiania sportu. Z kolei drudzy – niczym zawodniczki klubu „Tęcza" w kultowym „Misiu” dziękują nawet wtedy, gdy na zgrupowaniach w ich pokojach przecieka dach, bo przecież i tak zazwyczaj nie pada.
Jak się okazało pierwszy typ sportowca reprezentuje nasza mistrzyni w bieganiu po śniegu – Justyna Kowalczyk, natomiast sportowcem-patriotą, który będzie reprezentował Polskę nawet wtedy, gdy sam będzie musiał sobie uszyć narciarski kombinezon jest Adam Małysz. Kowalczyk poskarżyła się bowiem na łamach prasy, że chociaż zdobywa dla biało-czerwonych laury sportowi działacze nie są jej w stanie zapewnić kurtki, w której nie groziłoby jej zapalenie płuc. Na co natychmiast zareagował Małysz, który stwierdził, że on ma taką samą kurtkę i nie marznie, a poza tym niech Kowalczyk nie gwiazdorzy, bo i tak pomaga jej aż siedmiu fachowców od treningu podczas gdy on, gdy osiągał największe sukcesy mógł liczyć co najwyżej na trzech, a i tak miał wyrzuty sumienia w stosunku do kolegów.

Postawa Małysza jest oczywiście szlachetna, patriotyczna, ale również… mocno archaiczna. W wypowiedziach dwójki sportowców widać wyraźnie dzielącą ich różnicę pokoleń. Kowalczyk jest dzieckiem III RP – nie pamięta więc już, że w czasach realnego socjalizmu sportowcy mogli liczyć co najwyżej na dyplom uznania i 2 dolary diety dziennej podczas zagranicznego zgrupowania. Ona widzi jak to się robi gdzie indziej i od swojej macierzystej federacji wymaga zapewnienia jej takich warunków jakie mają Szwedki, Norweżki czy Austriaczki. Małysz cieszy się, że w ogóle może skakać z orłem na piersi.

I dobrze bo patriotyzmu nigdy nie za wiele. Z jednym zastrzeżeniem – patriotyzm nie może usprawiedliwiać, za przeproszeniem, dziadostwa. Ok ktoś może powiedzieć, że nikt nie każe Kowalczyk być sportowcem – a skoro już nim jest to niech sama inwestuje w siebie, a nie liczy na pomoc od związku. Ale jeśli tak to dajmy sobie spokój ze sportem zawodowym i wróćmy do czasów, gdy królowało romantyczne amatorstwo. Niech piłkarze nie grają najnowszą piłką Pumy, czy Adidasa, ale szmacianką, niech pływacy trenują w jeziorach, a lekkoatleci w parkach (do tego ostatniego jest nam zresztą blisko – Urszula Włodarczyk, rekordzistka świata w rzucie młotem trenowała rzuty… pod mostem). No i rozwiążmy te wszystkie związki sportowe, a także ministerstwo sportu. Jak amatorsko to amatorsko.

Jeśli jednak tego nie robimy to nie może być tak, że kiedy jakimś cudem polski sportowiec walcząc z mrozem, brakiem bazy szkoleniowej, biedą (Włodarczyk dostawała stypendium w wysokości… 400 złotych) i kilkoma innymi problemami załapie się na jakiś medal to pół Polski wypina pierś do odznaczenia i grzeje się w cieple sławy. A na co dzień oferuje dziurawe kurtki, klepiska zamiast boisk i mosty jako ośrodki szkolenia. Dlatego Adam Małysz powinien ugryźć się w język – bo swoimi słowami daje argument tym wszystkim, którzy twierdzą, że polski sportowiec powinien cieszyć się z tego, że zakłada biało-czerwoną koszulkę, karmić się honorem ze startowania pod biało-czerwoną flagą i generalnie nie zawracać głowy działaczom.

Jeśli bowiem tak będziemy podchodzić do sprawy to wkrótce 95 procent uczniów zacznie przynosić na WF zwolnienia od rozmaitych lekarzy, a murawę stadionu czy tartan na bieżni będzie obserwować jedynie na ekranie telewizora bądź monitora zajadając się chipsami popijanymi obficie colą. Już teraz dane na temat stanu zdrowia polskiej młodzieży są alarmujące. Dlatego apel do ministra Adama Giersza – niech pan pomoże Justynie. I niech Pan pogada z Małyszem. Może i dziurawy dach nad zawodniczkami KS Tęcza w „Misiu" jest śmieszny, ale w rzeczywistości to bardzo ponura groteksa.