Cuda i procedury

Cuda i procedury

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ledwie Boeing 767 w barwach LOT-u, mimo awarii podwozia, wylądował bezpiecznie na Okęciu, a już rozpoczęły się dywagacje i nawiązania do katastrofy prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem.
Fakt, iż żadnemu z pasażerów pilotowanego przez kpt. Tadeusza Wronę samolotu nie spadł nawet włos z głowy, początkowo opisywano w kategorii cudu. Tak było jednak tylko do momentu, w którym kapitan Boeinga 767 wystąpił na pierwszej konferencji prasowej. Okazało się bowiem, że sposób postępowania pilota w takich dramatycznych okolicznościach jest dokładnie opisany w książce procedur. W związku z tym kpt. Wrona, który książkę tę znał, dokładnie wiedział, jak ma się zachowywać. Był przygotowany na to, co wydarzyć się nie powinno (i jak słyszymy, do 1 listopada nigdy się nie wydarzyło) - awarię dwóch ubezpieczających się systemów wysuwania podwozia.  We właściwej ocenie sytuacji pomogło mu też z całą pewnością to, że – zgodnie z procedurami – regularnie przechodził wszystkie niezbędne szkolenia na symulatorach, wylatał odpowiednią liczbę godzin i mógł liczyć na zgraną oraz profesjonalną załogę. Należy podziwiać kunszt pilota, ale warto też zwrócić uwagę na jego słowa, zgodnie z którymi każdy pilot LOT-u na jego miejscu zachowałby się tak samo. Bo procedury obowiązują wszystkich.

Zestawienie zakończonego sukcesem awaryjnego lądowania Boeinga 767 na Okęciu z katastrofą Tu-154M w Smoleńsku jest nieuniknione. Pytanie tylko – jakie z tego porównania wyciągnie się wnioski. Można bowiem, tak jak Marta Kaczyńska, dziwić się dlaczego samolot LOT-u nie rozbił się na twardym pasie lotniska – a Tu-154M roztrzaskał się o miękkie, błotniste podłoże. Córka Lecha i Marii Kaczyńskich zadając tak sformułowane pytanie zapomina jednak nadmienić, że w pierwszym przypadku mieliśmy do czynienia z kontrolowanym lądowaniem awaryjnym – podczas gdy w Smoleńsku doszło do niekontrolowanego upadku. Nie wspomina też, że za sterami Tu-154M siedział pilot o wiele mniej doświadczony niż kpt. Wrona, który na dodatek nie posiadał uprawnień do wykonania powierzonego mu zadania, nie przechodził regularnych szkoleń i w dość nonszalancki sposób podchodził do obowiązujących go procedur. A jakby tego było mało lotnisko na którym usiłował lądować Tu-154M, a także wyszkolenie jego obsługi, daleko odbiegały od norm, jakie panują na Okęciu.

Awaryjne lądowanie Boeinga 767 na Okęciu bardzo dobitnie pokazało, jak wiele w lotnictwie zależy od przestrzegania procedur i profesjonalizmu pilota, który wcale nie musi liczyć na łut szczęścia i pocieszać się, że „jakoś to będzie". Gdyby 10 kwietnia 2010 roku choć jedna osoba (po stronie polskiej lub rosyjskiej) twardo obstawała przy przestrzeganiu procedur -  to do katastrofy by nie doszło. A gdyby procedur przestrzegali wszyscy wówczas Tu-154M nie wystartowałby tamtego ranka z Okęcia. I wtedy Marta Kaczyńska nie musiałaby zadawać dramatycznych pytań.