Polak, który zdobył Koronę Ziemi. "Himalaje to gigantyczny, niesamowity, niepowtarzalny wysiłek"

Polak, który zdobył Koronę Ziemi. "Himalaje to gigantyczny, niesamowity, niepowtarzalny wysiłek"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Carstensz (fot.Zygmunt Berdychowski)
Dokładnie 4 lipca jako 19. Polak w historii Zygmunt Berdychowski zdobył Koronę Ziemi. Szef Rady Programowej Forum Ekonomicznego i twórca Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdrój opowiada o drodze po Koronę Ziemi.
Biegacze i góry to naturalne połączenie, choćby z racji korzyści treningowych. Skąd jednak pomysł na Koronę Ziemi?

Moja przygoda z górami zaczęła od wejścia na Gerlach na jesieni 2006 r.. Pamiętam, że nie mogłem wtedy biegać z powodu przetrenowania. To była ekscytująca wyprawa, tak inna od tego co dotychczas robiłem. Szybko uznałem, że już w kolejnym roku można iść na najwyższą górę Europy – Mont Blanc. Nie wiedziałem nawet dlaczego chcę to zrobić, po prostu pojawiło się to w głowie. Naturalnie...

A kiedy w orbicie zainteresowań pojawiła się Korona Ziemi?

W trakcie wyprawy na Mont Blanc kątem ucha usłyszałem, że jest coś takiego jak Korona Ziemi. Nikomu o tym nie mówiąc zaplanowałem wyprawę na Kaukaz i do Afryki. Chwilę potem pojawiły się pytania - „czy rzeczywiście?”, „czy naprawdę chcesz?”. Dzięki nim moja determinacja rosła. Uznałem, że rzeczywiście chcę to zrobić, ale też potrzebowałem czasu, by do tego dojrzeć.

Co takiego działo się na szczytach, że pierwsze wejścia na Mount Everest czy McKinleya były nieudane?


Na Mont Everest wszedłem za trzecim razem, na McKinley'a – przy drugim podejściu. Chodziło o bezpieczeństwo, ale też doświadczenie i przygotowanie techniczne.

W kontekście gór często słyszy się o wypadkach...

To jest trochę tak, że jak idziesz w dużej ekipie i jak w tej ekipie jest lekarz, odpowiedni sprzęt, baza, szerpowie i racjonalny plan działania, to myślenie o ryzyku pojawia się późno albo bardzo późno. W moim przypadku to myślenie pojawiło się przy wejściu na przełęcz północną Everestu. Tutaj, przy pierwszej i drugiej wyprawie, doszedłem do wniosku, że ryzykuję za dużo. Wystraszyłem się cieknącej z nosa krwi i podjąłem decyzję, że schodzę.

Gdy wchodziłem trzeci raz, to taka myśl, w tym miejscu i w przekroju całej wyprawy, w ogóle się nie pojawiła. Byłem lepiej przygotowany mentalnie, wiedziałem co może mnie tu czekać. Wiedziałem już, że cieknąca krew to sprawa naturalna i niezbyt groźna. Że powietrze górskie wywołuje kaszel i że można temu przeciwdziałać ubierając buffa. Każdy kto spotyka się z tym pierwszy raz, musi się wystraszyć. Kiedy to rozumiesz, to nie odbierasz wysokości jako zagrożenia dla siebie, tylko jako coś oczywistego w drodze na 8848m n.p.m.

Które wejście było najtrudniejsze i dlaczego był to Mount Everest?

W hierarchii szczytów Korony jest Everest i długo, długo nic. Potem McKinley i pozostałe góry. Pierwszy najważniejszy powód to wysokość – ponad 8500m n.p.m. i to, że cały czas koncentrujesz się na tlenie. A w zasadzie jego braku. W bardzo wielu miejscach Everest jest trudny technicznie, trzeba uważać np. by nie zaplątać się w liny z wcześniejszych wypraw, są drabiny. Gdy idzie się do góry, człowiek zwraca mniejszą uwagę na te trudności, może dlatego że jest noc, że ciągle myśli o szczycie. Dopiero gdy za dnia schodzi bacznie przygląda się miejscu, w którym ma postawić stopę, linie, którą ma złapać. I że nieprawdopodobnie daleko położony jest obóz, do którego zmierza. Pojawia się myślenie, zwłaszcza w pierwszej części, że jeśli powinie się tu noga, ulegnie złamaniu, skręceniu, to niewielka jest szansa na to, że uda się go z takiej wysokości doholować do obozu.

W zeszłym roku przeżyłem sytuację, w której uczestniczka naszej wyprawy wyszła w środku nocy i zaczęła zejście z wysokości 7700m n.p.m., ale upadła i straciła przytomność. Gdyby nie to, że z obozu poniżej wyszli jej z pomocą szerpowie, którzy wyprowadzali pierwszą część naszej ekspedycji do góry, pewnie nie byłoby szans na ratunek. Tu była i dziewczyna została zniesiona na dół.

Drugi w pana hierarchii trudności jest McKinley. Dlaczego?

Przede wszystkim dlatego, że różnica w pionie między punktem wyjścia a dojścia to 4200m. W przypadku Mont Everestu jest to 3500m – z wysokości 5400 na 8900m n.p.m., a Aconcagua to mniej niż 3000m – z 4000 na 6900m n.p.m...Po drugie – droga na McKinley w ogromnej większości wiedzie po lodowcu. Po trzecie – wszystko trzeba samemu wynieść na sankach do obozów, nie ma możliwości korzystania z jakiejkolwiek pomocy. Po czwarte – mamy tu do czynienia najzwyczajniej w świecie z zimną górą. Bardzo zimną. Technicznie McKinley też pokazuje rogi, wymaga dużej psychicznej odporności.

Jest Pan dziewiętnastym Polakiem, który zdobył Koronę Gór Ziemi, a nazwiska takie jak Kukuczka, Rutkiewicz czy Wielicki zna cały świat. Dziś jest łatwiej wspinać się na Dach Świata niż w latach 70. czy 80.? Czy można wartościować te sukcesy, deprecjonować dane osiągnięcia wspominając, że mają więcej wspólnego z turystyką niż wyczynem?

Po pierwsze nie można porównywać tego co jest dziś do tego, co było kiedyś. Poziom wyczynu jest zupełnie inny – to co kiedyś było wyczynem dziś jest po prostu himalaizmem, a to co dziś jest wyczynem kiedyś w ogóle nie mieściło się w głowie, w granicach wyobraźni. Wystarczy spojrzeć na nasze zimowe wejścia w Himalajach, na to, co robi na świecie Denis Urubko czy Simone Moro. To pokazuje jak bardzo zmienił się świat – jest lepszy sprzęt, wyprawy są bardziej profesjonalne, pieniądze zaangażowane w ten sport są o wiele większe niż przed laty.

Każdemu jednak, kto deprecjonuje zdobycie Mount Everestu proponowałbym drogę jego granią. To gigantyczny, niesamowity, niepowtarzalny wysiłek. W swojej biegowej karierze nie pokonywałem co prawda dystansu 100 km, a maratony biegam w 3 godziny i 15 minut, ale czegoś takiego jak w Himalajach po prostu jeszcze nie przeżyłem.

Potrzebuje Pan gór do życia?

To, co stanowi punkt wyjścia w mojej przygodzie z górami to konstatacja, że moje miejsce, moja praca są tu, przy Forum Ekonomicznym, Festiwalu Biegowym, działalności publicznej i społecznej którą prowadzę. Swoje życie poświęcam przede wszystkim temu. Góry to jest tylko i wyłącznie uzupełnienie życia, hobby, pasja, a nie cel sam w sobie. Nasi wielcy himalaiście to byli ludzie, dla których góry były celem samym w sobie. Oni z tego żyli, dzięki temu żyli, dzięki temu mogli realizować nie tylko swoje pasje, ale też osiągać coraz lepsze rezultaty, łamali granice. Zapisali się przez to w świadomości ludzi na całym świecie – wspinając się z Rosjanami i innymi nacjami na McKinleya moi towarzysze bezbłędnie recytowali dokonania Jerzego Kukuczki czy Wandy Rutkiewicz. Nie muszę mówić co wtedy czułem jako Polak. To są zupełnie wyjątkowe nazwiska. Wielkie nazwiska. Ja się do nich nie zaliczam.

Tu wracamy do wątku wartościowania osiągnięć...

Bo istnieje naturalna pokusa, by tych, którzy wchodzą na Everest czy zdobywają Koronę Ziemi porównywać ze sobą. Ale takie porównania są nie na miejscu i nie wolno ich robić. Nazwiska to jedno, czasy, w których się wspinali to drugie. Aspiracje i plany życiowe to jeszcze co innego. Natomiast absolutnie w każdym z analizowanych przykładów potrzebny jest niesamowity hart ducha, żelazna kondycja, odpowiednie umiejętności, konsekwencja i trzeba to doceniać.

Co na to wszystko pana rodzina? Podejrzewam, że okresy wyjazdów to nie były najspokojniejsze dni w domu Berdychowskich...

Do tej pory spokojnie (śmiech). Pewnie przez to, że brałem udział w wyprawach profesjonalnie przygotowanych, stosunkowo bezpiecznych, oraz że w sytuacjach ekstremalnych potrafię się wycofać. Rodzina wie, że podjęcie takiej decyzji nie sprawia mi najmniejszego kłopotu. Chciałbym, by było tak nadal. Chodzeniu w góry musi towarzyszyć zdrowy rozsądek.

Rozmawiał Grzegorz Rogowski

Zygmunt Berdychowski – lat 55, twórca Forum Ekonomicznego i Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdroju. Polityk, działacz społeczny, poseł na Sejm I i III kadencji. Zapalony biegacz i alpinista.

Wędrówka po Koronę Ziemi:

    2007 - Mont Blanc - 4810m n.p.m. (najwyższy szczyt Europy)
    2008 - Elbrus - 5642m n.p.m. (Europa / Azja)
    2009 - Kilimandżaro - 5895m n.p.m (Afryka)
    2010 - Aconcagua - 6962m n.p.m. - (Ameryka Południowa)
    2011 - Masyw Vinsona - 4897 m n.p.m.(Antarktyda)
    2012 - Piramida Carstensza - 4884m n.p.m. (Australia i Oceania)
    2014 - Mount Everest - 8846m n.p.m. (Himalaje, najwyższa góra Ziemi)
    2015 - Mc Kinley - 6194m n.p.m. (Ameryka Północna)

Galeria:
Droga Zygmunta Berdychowskiego po Koronę Ziemi