Polskie euro

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie odważyłby się zadać pytania o przyszłość euro. Dziś ekonomiści nie tylko dostrzegają zagrożenia tego projektu, lecz także wieszczą jego rychły koniec. Co ciekawe, ci sami ekonomiści w ubiegłym roku w podobny sposób opisywali sytuację amerykańskiego dolara, prognozując koniec jego światowej hegemonii. Kryzys gospodarczy ma swoje prawa. Tym prawem jest także wróżenie z fusów i wymyślanie wszystkich możliwych i niemożliwych kierunków rozwoju sytuacji.
Jak jest kryzys, to wszystko może się posypać. Jak kryzys się skończy, wszystko znów zacznie pasować do siebie. Nie trzeba być ekonomistą, by  wysnuwać takie wnioski. Prawdą jest, że projekt jednej waluty dla wielu krajów o różnych systemach gospodarczych i różnych wielkościach gospodarek jest projektem odważnym i trudnym. Wielokrotnie politycy wywierali wpływ na Europejski Bank Centralny, by uzyskiwać dogodne dla  siebie decyzje. Od pewnego czasu mamy jednak euro w gruncie rzeczy niemiecko-francuskie. To te dwa kraje stanowią ogromną część całej strefy euro, mają najsilniej współpracujące gospodarki i największy wpływ na decyzje EBC.

Dziś Grecja zachwiała euro, zachwiała bardzo poważnie. Efekt spotęgują problemy Portugalii i Hiszpanii. Te kraje wykorzystały przystąpienie do Unii Europejskiej i strefy euro do  cywilizacyjnej i gospodarczej rewolucji, ale nie utrzymały w ryzach swoich finansów. Carpe diem – używaj dnia, dnia dzisiejszego, bo jutro niepewne. Cóż nam się może stać w bezpiecznej strefie razem z silnymi Niemcami? No i nawarzyli sobie piwa, które teraz ciężko wypić. Na trochę wyższym poziomie czeka ich to, co przeżywaliśmy na początku lat 90.: cięcia, cięcia i jeszcze raz cięcia. Przysłowiowy Balcerowicz pilnie poszukiwany, na szczęście nie u nas, ale w Grecji. Och, będzie boleć wszystkich. I to dłużej, niż trwało przepiękne życie, pełne oliwek i  wina na kredyt.

Nie dziwi więc, że nasz polski entuzjazm wchodzenia do  strefy euro nieco stopniał. Gdy strefa się chwieje, nie zachęca. Tym bardziej że to w dużej mierze dzięki polskiej walucie tak dobrze poradziliśmy sobie z kryzysem. Dzięki deprecjacji złotego w ubiegłym roku wzmocniliśmy konkurencyjność polskiej gospodarki, szczególnie eksportu, i utrzymaliśmy wzrost gospodarczy. Dziś chcieliby to samo robić Grecy, Portugalczycy czy Hiszpanie, ale nie mogą, bo mają niemiecko-francuskie euro, czyli o jeden instrument gospodarczy mniej. Czy to znaczy, że powinniśmy rezygnować z wchodzenia do strefy euro? Nic podobnego.

Powinniśmy najszybciej jak to możliwe przeprowadzić reformy finansów publicznych, by wypełnić wszystkie kryteria z Maastricht. Jest to podstawowy warunek przyspieszenia gospodarczego i dalszego zacieśniania współpracy gospodarczej z europejskimi partnerami. Nie można dusić polskiej gospodarki zbyt dużym długiem publicznym czy  deficytem budżetowym, nie da się szybko biec z takim garbem. Mamy nieprawdopodobnie wielką szansę przyspieszenia w doganianiu najbogatszych krajów świata i musimy tę szansę wykorzystać.

Ważniejszym pytaniem jest, kiedy i na jakich warunkach przystępować do strefy euro. Jeśli złoty będzie silny i 3 PLN będziemy mogli wymienić na 1 EUR, to  średnie miesięczne zarobki w Polsce wynoszące 3600 PLN zamienią się na  1200 EUR. Przy słabszej złotówce, np. 4 PLN/EUR, będzie to tylko 900 EUR. Jednocześnie za kawę w kawiarni, za którą dziś płacimy 10 PLN, zapłacimy 3,50 EUR przy silnej złotówce lub 2,50 przy słabej. Natomiast deficyt budżetowy wynoszący w tym roku 54 mld PLN będzie wynosił 18 mld EUR przy 3 PLN/EUR lub 13,5 mld EUR, przy słabszej złotówce. Warunki, na  jakich będziemy przyjmować euro, są ważne zarówno dla finansów państwa, jak i każdego z nas.

Jeszcze większe znaczenie mają te relacje dla kosztów produkcji, a co za  tym idzie, dla konkurencyjności naszej gospodarki. Rodzimy eksport jest konkurencyjny przy słabym złotym. Silny złoty go zabija. Odwrotnie z  importem – staje się najbardziej opłacalny przy silnym złotym. Balans jest niezmiernie trudny, a jednocześnie ogromnie ważny, wpływa na tempo wzrostu gospodarczego. Ze znanych przypadków europejskich najlepiej poradzili sobie z tym problemem Hiszpanie, dlatego najbardziej skorzystali z wejścia do strefy euro.

Z tego także powinna wynikać odpowiedź na pytanie o czas. Do momentu światowego kryzysu, wysokich stóp procentowych, a więc i drogiego kredytu w naszym kraju, szybkie tempo przyjmowania euro było zasadne. Czym prędzej, tym lepiej dla  Polski. Dziś sytuacja się zmieniła. Zmienić więc powinniśmy także tempo. Najlepiej odpowiedzić tak: przyjmijmy euro, gdy będzie ono mogło być tak polskie, jak dziś jest niemiecko-francuskie. Do tego czeka nas jednak długa i trudna droga, tak długa, jak wielka jest różnica między polską i  niemiecką gospodarką.

Warto więc najszybciej jak to możliwe zacząć reformować budżet i finanse, jakbyśmy mieli już za 2-3 lata zastępować złotego unijną walutą. Ostateczną decyzję o przyjęciu euro powinniśmy podjąć, gdy będziemy pewni, że każdy z nas na tym skorzysta. A jak będziemy rozwijali się szybciej o 4-5 proc. wzrostu PBK od głównych rozgrywających, to korzystny czas wymiany waluty nastąpi całkiem szybko. Spieszyć się powoli – to dopiero sztuka.