Węzeł bliskowschodni

Węzeł bliskowschodni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Chociaż może wydawać się, że do powołania wolnej i suwerennej Palestyny jest blisko, to jednak sprawa prawdopodobnie zakończy się tak jak zawsze – spektakularną klęską.
Za każdym razem, gdy dochodzi do szczytu pokojowego pomiędzy Izraelczykami z jednej strony, a Palestyńczykami z drugiej, komentatorzy i eksperci mają nadzieję na przełom. I zawsze kończy się na nadziei. Za każdym razem padają deklaracje obu stron o wyrzeczeniu się przemocy, poszanowaniu praw drugiej strony, zakończeniu konfliktu. A potem wszystko wraca do bliskowschodniej normy.

Klęski kolejnych prób negocjacji są nieuchronne, ponieważ do rozwiązania jest zbyt wiele problemów, których nie udało się załatwić przez dekady. Choćby kwestia granic, które z upływem lat są coraz mniej korzystne dla Palestyńczyków, widzących swoje państwo jako połączenie Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy ze stolicą we wschodniej Jerozolimie. Palestyńczycy chcieliby też powrotu do swoich domów około 30 tysięcy żydowskich osadników z terenu Palestyny oraz zakończenia militarnej okupacji swojego terytorium. Kłopot w tym, że Izrael ma zupełnie inne cele. Jakakolwiek próba likwidacji żydowskich osiedli spotyka się zawsze z gwałtownym protestem ze strony radykalnych Żydów, którzy wielokrotnie posuwali się do rozkręcania spirali przemocy. Ale w całej sprawie nie chodzi tylko o radykałów – to właśnie z palestyńskich terenów Izraelczycy czerpią większość swojej wody pitnej, a to w tym regionie surowiec cenniejszy niż ropa naftowa. Czynniki geostrategiczne nie sprzyjają więc pokojowi.

Jeszcze trudniejsza jest kwestia prawa powrotu do swoich domów Palestyńczyków, których Żydzi wygnali po 1948 roku. Ich liczbę szacuje się na 4,5 miliona. Tymczasem już teraz rodzi się znacznie mniej Żydów niż Arabów, a pojawienie się kilku milionów nowych mieszkańców stanowiłoby olbrzymi problem gospodarczy, społeczny i demograficzny dla Izraela. Pola do kompromisu nie widać.

O ostatecznej klapie kolejnej rundy rozmów pokojowych przesądzi jednak przede wszystkim to, że przedstawiciele obu stron nie mają zbyt silnej pozycji na krajowym podwórku. Mahmud Abbas jest co prawda osobą godną zaufania, ale jego znaczenie jest przeceniane – to nie on rządzi palestyńską ulicą – pod tym względem bezkonkurencyjny jest Hamas. A Hamas odrzuca porozumienie z Izraelem. Z kolei premier Netanjahu musi brać pod uwagę głosy swoich wyborców oraz ultranacjonalistycznego koalicjanta, który zapowiedział upadek rządu, gdyby doszło do zbyt dużych ustępstw na rzecz Palestyńczyków. Netanjanhu musi też pamiętać jaki los spotkał autorów dotychczasowych kompromisów izraelsko-palestyńskich –Icchak Rabin zginął od kuli radykała, a Ariel Szaron był celem zamachu terrorystycznego.

Pokój na Bliskim Wschodzie? Pewnie tak. Ale jeszcze nie teraz.