Polski kitesurfer: gdybym nie miał noża, przegrałbym walkę z rekinami

Polski kitesurfer: gdybym nie miał noża, przegrałbym walkę z rekinami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdybym nie miał noża, przegrałbym walkę z rekinami (fot. sxc) 
Polski kitesurfer, 42-letni Jan Lisewski, który w piątek zaginął na Morzu Czerwonym, a w niedzielę po 40 godzinach poszukiwań został odnaleziony przez służby Arabii Saudyjskiej, przyznał, że gdyby nie miał noża, przegrałby walkę z rekinami.
- Przez tydzień czekałem w El Gounie koło Hurghady na dobre warunki, na  porządny wiatr. Taka prognoza, na cały dzień, była na 2 marca. Kiedy do celu pozostało około 60 kilometrów, wiatr nagle zgasł, tak jak zdmuchnięty ogień zapałki. Nastała flauta, latawiec padł. Minęło półtorej godziny i nic nie  wskazywało, że wiatr wróci. Ale morze się rozbujało, fale były coraz większe. Słońce mówiło dobranoc i nacisnąłem przycisk SOS. Po mniej więcej trzech godzinach ponowiłem wezwanie  - relacjonował kitesurfer. Ocenił, że pierwsza noc, w  porównaniu z drugą, ta była spokojna, chociaż nie przewidywał, że  spędzi ją w ekstremalnych warunkach na Morzu Czerwonym.

Tratwa

- Skończyło się picie, a miałem dwa litry napoju energetycznego i wodę z glukozą; wcześniej zjadłem dwa wysokokaloryczne batony i... trzeba było pościć - powiedział. - Z  komór latawca wypuściłem nieco powietrza i zrobiłem z niego tratwę, mając także deskę. W nocy zaczęło wiać. Dryfowałem w stronę brzegu, ale  gdy wiatr się odwrócił, wypchnęło mnie na morze. Ta "zabawa" powtarzała się - krok do przodu, dwa do tyłu. W pewnym momencie byłem 30-40 km od  brzegu. Gdy zobaczyłem rybackie łodzie, wystrzeliłem racę, ale jej chyba nie zauważyli, bo nie zareagowali - opowiadał  Lisewski.

Rekiny

Druga noc okazała się znacznie cięższa. - Jej przeżycie zawdzięczam bratu, Piotrowi, który kazał mi zabrać także i nóż. Może miał jakieś przeczucie. Zostałem zepchnięty przez wiatr w najgorsze miejsce, na rafę, gdzie żerowały rekiny. Miały gdzieś od 2,5 do 6 metrów. Atakowały mnie poprzez latawiec, który pewnie jeszcze swym kolorem bardziej je przyciągał. Dźgałem nożem w oczy, nos, oskrzela. Walka, z której cudem wyszedłem zwycięsko, trwała całą noc - relacjonował. - Rano już ich nie było. W sumie zmagałem się z  jedenastoma napastnikami. Z kolei w niedzielę przyglądała mi się jakaś inna odmiana. Te rekiny krążyły blisko mocno już postrzępionej tratwy, ale nie atakowały - dodał.

Nadzieja

Twierdzi, że nie stracił nadziei na ratunek. - Umocniła się we mnie w sobotę po południu, kiedy przeleciał nade mną helikopter. Byłem pewny, że  załoga mnie zauważyła, bo machała. Ja tym samym odpowiedziałem, ale na  pozdrowieniu skończył się nasz kontakt. Podobnie było z łodzią. Myślałem, że mnie prawie staranuje. Nic z tego. Być może w blasku słońca, przy dużej fali, nie byłem widoczny. W końcu zostałem dostrzeżony przez wojskową motorówkę, chyba z 6-osobową załogą - powiedział.

Ku zaskoczeniu lekarzy wyniki badań Polaka są bardzo dobre.

eb, pap