Baćko Łukaszenka - Ostatni krętacz Europy

Baćko Łukaszenka - Ostatni krętacz Europy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Aleksander Łukaszenka (fot.Dmitry Azarov/Kommiersant Photo Via Getty Images, materiał ilustracyjny z tygodnika)
Białoruski prezydent desperacko potrzebuje pieniędzy przed zbliżającymi się wyborami. Rosja funduszy nie ma, dlatego Aleksander Łukaszenka po raz kolejny uśmiecha się do Brukseli.
Do Moskwy się nie wybiera. 9 maja, w rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem, będzie odbierał własną paradę. Co więcej – białoruski prezydent zarządził, aby w tym roku tradycyjną wstążkę św. Jerzego, która teraz kojarzy się jednoznacznie z rebelią na Ukrainie, zamienić na Kwiatek Wielkiego Zwycięstwa – symbol własnego pomysłu. Wszyscy pracownicy sektora usług w trybie obowiązkowym będą musieli przypiąć do ubrań czerwono-zieloną wstążkę z kwiatem wiśni, nawiązującą do kolorów poradzieckiej białoruskiej flagi.

Decyzje te wywołały w ubiegłym tygodniu taką konsternację, że nawet na Kremlu zaczęto tłumaczyć, że nie jest to żadne "wykroczenie” mińskiego baćki. A jednak po trosze jest. W sytuacji, gdy paradę w Moskwie solidarnie zbojkotowali europejscy liderzy, Kremlowi zależało, aby pokazać, że ma wielu przyjaciół i sojuszników. Okazuje się, że najbliższy z nich nie tylko znowu postawił się Rosji, ale i puszcza oczko do wrogiego zachodniego świata. Czy zatem nadszedł dobry moment, aby dogadać się z Łukaszenką i skierować Białoruś na europejską drogę? Nic bardziej mylnego. Łukaszenka nie zamierza poluzować reżimu. Wręcz przeciwnie – nasila represje wśród opozycji. To on uznał, że nastąpił idealny moment na korzystne sprzedanie swojej lojalności. A Europa gotowa ją kupić, przymykając oko na łamanie praw człowieka.

ZLOT DYKTATORÓW

Prawda jest taka, że Łukaszenka nigdy nie jeździł do Moskwy na obchody 9 maja. – Co roku miał własną paradę w Mińsku – mówi rosyjski politolog Andriej Okara. Jednak po części wynika to z tego, że kiedyś białoruskiego prezydenta niechętnie zapraszano do Moskwy. W minionych latach na placu Czerwonym często pojawiali się europejscy oficjele, którym niezręcznie było pokazywać się w towarzystwie „ostatniego dyktatora Europy”. Teraz sytuacja diametralnie się odwróciła. Prawdopodobnie nikt z Zachodu na tej imprezie się nie pokaże. Przyjadą natomiast przedstawiciele Chin, Kuby, RPA, Mongolii, Wietnamu oraz Korei Północnej. Ukraińscy publicyści ironizują, że będzie to światowy zlot dyktatorów świętujących zwycięstwo nad faszyzmem, z praktyk którego często czerpią garściami. – Łukaszenka mógłby zdążyć na obie parady: i w Mińsku, i w Moskwie. A nawet gdyby zrezygnował z własnej, aby stanąć na trybunie obok Putina, Białorusini prawdopodobnie potraktowaliby to z wyrozumiałością – mówi Okara. Jednak tym razem pojawienie się w towarzystwie uzurpatorów było nie na rękę samemu Łukaszence. Od roku intensywnie pracuje nad poprawą swojego wizerunku. Nie chodzi bowiem o jakiekolwiek rzeczywiste zmiany na Białorusi. Łukaszenka od początku wojny na Ukrainie dystansował się od działań Kremla i wyrażał wsparcie dla Kijowa, licząc, że zacznie być postrzegany jako „wielki pacyfista”.

GRA O SANKCJE

Według Andrieja Jegorowa, dyrektor białoruskiego Centrum Transformacji Europejskiej. sytuacja wygląda dość prozaicznie. Jesienią Białoruś czekają prezydenckie wybory, które Łukaszenka zamierza wygrać – po raz piąty z rzędu. Tymczasem gospodarka jest w fatalnym stanie. Kryzys, który trawi Rosję, uderza rykoszetem w Białoruś. W ciągu roku białoruski rubel stracił 45 proc. w stosunku do dolara. I jeśli dotychczas Łukaszenka mógł liczyć na tanie rosyjskie kredyty, to teraz Kreml sam zaciska pasa. W tym roku Białoruś poprosiła Moskwę o kredyt w wysokości 2,5 mld dolarów, ale dostała marne 110 mln. W ubiegłym roku Mińsk próbował zarobić na reeksporcie europejskich towarów, na które Rosja nałożyła sankcje. Cytrusy z południa UE trafiały na rosyjski rynek już jako „białoruskie”. Albo polskie jabłka, które oficjalnie, z białoruskimi certyfikatami, jechały z Białorusi do Kazachstanu, „gubiły” się gdzieś w okolicach Moskwy. – W ten sposób białoruski import i eksport niektórych produktów spożywczych zwiększyły się nawet 20-krotnie. Szacujemy, że to rynek wart nawet 500 mln dolarów – mówi w rozmowie z „Wprost” Leonid Zaiko, szef analitycznego centrum Strategia. Jednak Mińsk przeholował. Kiedy władze Rosji się zorientowały, zarządziły restrykcyjne kontrole celne żywności importowanej z Białorusi. To zaś mocno uderzyło w cały białoruski eksport, znacznie go obniżając.

Więcej przeczytasznajnowszym wydaniu "Wprost", dostępnym w formie e-wydania na www.ewydanie.wprost.pl, a od poniedziałku w kioskach oraz salonach prasowych na terenie całego kraju.

"Wprost" jest dostępny również w wersji do słuchania.
Tygodnik "Wprost" można zakupić także za pośrednictwem E-kiosku
Oraz na  AppleStore GooglePlay