Ewakuacja, w której współdziałali polscy dyplomaci, wojskowi oraz oficerowie cywilnych i wojskowych służb specjalnych, była operacją skomplikowaną i niebezpieczną. Wszyscy ewakuowani opuścili swoje miejsca zamieszkania pod pozorem zwykłego wyjścia do miasta.
Do silnie strzeżonej dzielnicy rządowej, tzw. Zielonej Strefy w Bagdadzie, przewieziono ich wynajętymi pojazdami, nie zwracającymi uwagi. Potem pancernym autobusem pojechali na lotnisko. Wydatnej pomocy w zorganizowaniu akcji udzielili Amerykanie.
Na lotnisku w Bagdadzie Polki mówiły polskim dziennikarzom, że postanowiły opuścić Irak po porwaniu Teresy Borcz, której los od 28 października jest nieznany. Kobiety, które są w dobrej formie psychicznej, były optymistkami. Wierzą, że w Polsce czeka je lepszy los, mimo konieczności budowania życia od nowa. Nie wykluczają zarazem powrotu do Iraku, jeśli sytuacja w nim się poprawi.
Pani Ewa, która w Iraku mieszkała od 36 lat, powiedziała, że jest psychologiem i wierzy, iż znajdzie w Polsce pracę. "Jakoś sobie dam radę" - mówiła. Chciała wyjechać na jakiś czas z irackim mężem; na razie wyjeżdża bez niego.
"Na pewno nie będzie łatwo, ale myślę, że sobie poradzimy" - mówi Danuta Nowak, która po 24 latach życia w Iraku wyjeżdża z dwiema córkami. Mąż, profesor wyższej uczelni, na razie został z trzecią córką, która rozpoczęła właśnie studia medyczne. "Mąż dojedzie; my się do tego czasu rozejrzymy, jak jest w Polsce" - powiedziała.
Kobieta podkreśliła, że nie żałuje lat przeżytych w Iraku i że nie spotkała się nigdy z niechęcią. "Dobrze było: ciekawy kraj, życzliwi ludzie, życie dostatnie, na poziomie" - powiedziała. Dodała, że teraz zmieniło się jedno - powstało zagrożenie indywidualne. "Wcześniej wojny były, ale to było zagrożenie zbiorowe, dla wszystkich. A teraz, niestety, po porwaniu Teresy poczułyśmy się zagrożone indywidualnie" - przyznała.
Ostatnie dni kobiety spędziły w napięciu, zarówno z powodu podróży, jak i w związku z niepewnością co do losu w Polsce. "To były nieprzespane noce, myślenie, co lepsze, co gorsze" - powiedziała pani Danuta.
Wyjeżdżające dzieci, które po polsku mówią z trudem, też mają nadzieję na poprawę życia. 13-letni Aleksander najbardziej czeka na widok śniegu, którego nigdy nie widział. "Byłam już w Polsce" - informuje córka pani Danuty, Rena.
Kilku irackich mężów Polek było przeciwnych wyjazdowi swych polskich żon; niektórzy musieli zostać w Iraku; ostatecznie wyjechał tylko jeden. Wiadomo, że na tym tle dochodziło do rozdźwięków w łonie rodzin, w których władzę ma mężczyzna. Część kobiet odmówiła wyjazdu do Polski; część nie mogła wyjechać. Polki, które pozostały, ambasada otacza opieką.
"Udało nam się przeprowadzić to wszystko, co zamierzaliśmy, w taki sposób, że był to przejazd bezpieczny, zorganizowany i w miarę możliwości mało uciążliwy dla wszystkich zainteresowanych" - powiedział ambasador Polski w Bagdadzie Ryszard Krystosik. Odmówił ujawnienia "szczegółów technicznych akcji". "Choć była niełatwa i nieprosta, udało się ją dobrze przeprowadzić" - zaznaczył.
Witając kobiety przed wejściem do samolotu Zemke podkreślił, że "dla nas jest najważniejsze, byście się czuły bezpiecznie z dziećmi; macie obywatelstwo polskie, obowiązkiem naszego rządu jest to, by wam w takiej sytuacji pomóc". Polki podziękowały rządowi polskiemu za pomoc.
Dowódca wielonarodowej dywizji w Iraku gen. Andrzej Ekiert mówił, że "to nasi oficerowie pracujący w Bagdadzie organizowali wszystkie te przedsięwzięcia". Nie wykluczył kolejnych akcji ewakuacyjnych, ale podkreślił, że decyzja zależy od woli samych kobiet.
"Jeden z członków ewakuowanych rodzin, który obecnie znajduje się w naszym szpitalu po wypadku, pozostaje pod naszą opieką; to jest w połowie Irakijczyk, ale (w połowie) Polak urodzony w Warszawie, zaopiekujemy się nim tak, jak naszymi żołnierzami" - zapewnił generał.
Jeden z wojskowych informatorów PAP porównał ewakuację Polek do wywiezienia z Iraku w 1990 r., tuż przed pierwszą wojną w Zatoce Perskiej, amerykańskich agentów przez oficerów polskiego wywiadu. "Wtedy zawodowcy ewakuowali zawodowców, tu mieliśmy do czynienia z kobietami i dziećmi, a warunki nie były wcale wiele łatwiejsze" - ocenił rozmówca PAP.
We wtorek rząd Polski postanowił udzielić czasowego schronienia obywatelom polskim i ich rodzinom zamieszkałym na stałe w Iraku. Premier Marek Belka oświadczył, że mogą oni liczyć na pomoc rządu przez sześć miesięcy. Otrzymają zakwaterowanie, wyżywienie i opiekę lekarską, a dzieci będą mogły kontynuować naukę.
ss, pap