Udawanie wariata

Udawanie wariata

Dodano:   /  Zmieniono: 
Józef Oleksy powinien trafić do psychiatryka – napisałem kilka dni temu. I trafił. Jego oświadczenie ma znamienny „psychiatryczny” fragment: „Nie rozpoznaję swoich myśli, nie rozpoznaję siebie”. Znaczy, Oleksy mówi: „Powinienem się leczyć, bo cierpię albo na schizofrenię, albo na chorobę afektywną dwubiegunową, bądź na parafrenię albo dystymię”. To wyjaśnienie jest oczywiście łatwizną, co oznacza, że Oleksy „udaje wariata”. Niczym niektórzy bohaterowie „Mistrza i Małgorzaty” Michała Bułhakowa.
Tak naprawdę Oleksy został spacyfikowany i zastraszony. Niczym komuniści w pokazowych procesach lub na partyjnych sądach. Wtedy samooskarżali się oni z większą gorliwością niż chciał prokurator czy towarzysz sekretarz. Oleksy dał się zastraszyć, bo partia do której do niedawna należał działa tak jak pewna instytucja wyższej użyteczności w południowych Włoszech. Bez ironii, jeśli chodzi o tę wyższą użyteczność - kiedy się jest na Sycylii w hotelu tej instytucji, można nie tylko zostawić otwarty pokój, ale i portfel na stole. Z wyższą użytecznością byłej partii Oleksego aż tak dobrze niestety nie jest. Na Rozbrat (w siedzibie sojuszu) portfel może zostawić tylko jakiś wyjątkowy naiwniak albo desperat.

Oleksy dostał od towarzyszy czytelny sygnał – i nie musiała to być zawinięta w gazetę ryba czy odcięty koński łeb w sypialni. Jeśli się zamknie i ukorzy, być może zostanie mu wybaczone (swoją drogą, jak te chłopaki z sojuszu muszą lubić filmy Coppoli, Scorsese czy De Palmy). Nieprzypadkowo Kwaśniewski nazwał Oleksego „zdrajcą”, a nie „kłamcą”. Bo to, co zrobił, było złamaniem omerty, a nie gadulstwem czy plotkarstwem bądź nagłym napadem szczerości. Instytucja wyższej użyteczności typu włoskiego może funkcjonować tylko wtedy, gdy działa omerta. Łatwo sobie wyobrazić, jak doszło do „skruszenia” Oleksego. Po prostu ktoś musiał mu – przypadkowo oczywiście, na przykład przechodząc z tragarzami – przypomnieć kilka faktów z życiorysu. A może nawet wystarczył widok jakiegoś świadka – niczym w „Ojcu chrzestnym” Coppoli, gdy dla zmiękczenia sypiącego zdrajcy pewien Sycylijczyk tylko się pokazał na sali senackich przesłuchań (naprawdę chłopaki z Rozbrat świetnie znają te amerykańskie filmy).

Skoro zaszło to, co zaszło i Oleksy się ukorzył, uzasadnione jest pytanie, kto rządzi organizacją, a mówiąc swojsko – kto jest kierownikiem tej wycieczki. Podpowiedzią może być dalszy ciąg rozważań o pewnym ważnym polityku i jego prezentyzmie. Jak mawiał nieoceniony Zenon Laskowik, „prezenter to jest osoba, która przyjmuje prezenty”. Czyli prezentyzm to umiejętność takiego sterowania ludźmi, że wręczają prezenty nawet wtedy, gdy strasznie ich to wkurza. Opowiadał więc pewien biznesmen, jak to przekazywał politykowi - miłośnikowi zegarków kartony od kapeluszy. A wyglądało to tak. Pewien przyjaciel polityka - miłośnika zegarków dzwonił do tego biznesmena i mówił: „Wiesz, zmienia się pogoda. Przydałby się więc jakiś nowy kapelusz”. Biznesmen zgrzytał zębami z irytacji i rzucał mięsem w stylu: „znowu ta … potrzebuje na zakupy”. Chcąc nie chcąc dzwonił po swego kierowcę, wyciągał z sejfu zadrukowane karteczki papieru poukładane w równe paczki, wkładał do pudła od kapelusza i kazał wieźć pod wskazany adres. Bywało, że działo się tak nawet późną nocą, bo akurat wtedy przychodziło zamówienie.

Czy obdarowany w ten sposób pudłami od kapeluszy (a także zamalowanymi kawałkami płótna w pozłacanych listwach, pozszywanymi kawałkami materiałów tekstylnych z metkami głośnych projektantów czy naczyniami z delikatnymi ozdobami) to kierownik wycieczki? W każdym razie nie jest to na pewno trener II klasy Jarząbek Wacław. A poza tym w tym wszystkim „nie rozpoznaję swoich myśli, nie rozpoznaję siebie”. Czyli wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób jest najzupełniej przypadkowe. A nawet bardziej.