Członek podkomisji smoleńskiej Wiesław Binienda stwierdził w rozmowie z Gazetą Polską, że ma pewne podejrzenia odnośnie ładunków wybuchowych, które rzekomo miały się znaleźć na pokładzie prezydenckiego tupolewa. – Cały czas zastanawiamy się, jakie ładunki wybuchowe mogły zostać użyte. Problem polega m.in. na tym, że wiele krajów produkuje specyficzne materiały używane potem przez służby, lecz do wielu z tych substancji nie mamy dostępu. Możemy jedynie stosować metodę prób i błędów – tłumaczył.
Binienda zaznaczył, że domyśla się na terytorium którego państwa umieszczono w samolocie te ładunki, jednak przestrzega przed pochopnym wyrokowaniem, kto dopuścił się „zamachu na polski samolot”. – Przypomnę, że polscy oficerowie pomordowani w Katyniu przez Sowietów zostali zabici przy użyciu niemieckiej amunicji – podkreślił. Binienda powiedział też, że na ukończenie prac podkomisja potrzebuje minimum jeszcze roku. Jak dodał, czas mogą wydłużyć niespodziewane zdarzenia, jak nieudany eksperyment, czy niedawna awaria serwerów MON, przez którą podkomisja przez dwa tygodnie nie miała dostępu do poczty elektronicznej.
Czytaj też:
„Wyścig na Szczyt Pomnika Smoleńskiego”. To wydarzenie stało się hitem na Facebooku