– Jestem umęczona. Nigdy w życiu nie byłam tak zmęczona – mówi Marta Lempart już na początku wywiadu dla „Wysokich Obcasów”, dodatku do „Gazety Wyborczej”. Liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet przewodziła protestom po zaostrzeniu prawa aborcyjnego, a w związku z organizacją strajków usłyszała prokuratorskie zarzuty.
Aktywistka była pytana o komentarz do wyboru na „superbohaterkę Wysokich Obcasów”. – My wszyscy i wszystkie jesteśmy mniej lub bardziej zwyczajni. Zwyczajne osoby, które robią rzeczy. Robią to, co trzeba zrobić – stwierdziła. – Nie jestem wk***iona cały czas. Nie przez cały czas mówię i myślę o prawach kobiet i o Polsce – dodaje.
Lempart: Jestem publiczną własnością
Działaczka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet przyznaje w wywiadzie, że straciła prywatność. – Jestem publiczną własnością. A to oznacza brak prawa do bycia offline. Brak prawa do bycia gdzie indziej. Brak prawa do zajmowania się czymkolwiek innym niż walka o prawa kobiet i o Polskę – mówi. – Nie wiedziałam, jak zabójcza jest „pozytywna" presja. Przecież ludziom, którzy odebrali mi walor bycia osobą, chodzi o wyższe wartości. I o Polskę – dodaje.
Działaczka opowiedział o terapii, na którą uczęszcza. – Nie poradziłabym sobie bez pomocy „pani", czyli bez terapii. Mam takie tygodnie, że na sesji robimy listę zadań do realizacji na cały tydzień – po trzy zadania na każdy dzień, bo jestem tak obezwładniona ilością rzeczy, że nie jestem w stanie zrobić nic. Paraliż – przyznaje.
Porównuje się do „zakopiańskiego misia”. – Miś zakopiański ma jeden obowiązek: robić stand-up na zawołanie, czyli być zawsze w dobrej formie - ocenia. – I ja to rozumiem, bo trudno, żeby ludzie, którzy nas wspierają, są z nami, przejmowali się tym, że mam gorszy dzień. Miś zakopiański musi dowieźć – tłumaczy.
Lempart przyznała w wywiadzie, że ma również problemy ze zdrowiem fizycznym. – U mnie do stresu psychicznego dochodzi fakt, że jestem po COVID-zie i, niestety, jestem takim typowym ozdrowieńcem, którego dopadło wszystko, co przed COVID-em miał zaniedbane. A w moim przypadku to oznacza praktycznie wszystko – ocenia.
Na jej zdrowie miały tez wpłynąć starcia z policją w czasie protestów. – Do tego oczywiście potargała mnie policja, więc mam uszkodzony kręgosłup w wielu miejscach. Miałam takie dni, że w ogóle nie mogłam chodzić. Chodzę dzięki temu, że przeszłam i przechodzę ostrą rehabilitację, ale sprawia mi to dużą trudność. Wszystko mi siada – płuca, serce, mam chroniczne zmęczenie, bóle głowy, kłopoty ze snem – dodaje.
„Straciłam wszystko, finansowo i zawodowo”
Aktywistka przyznała, że na skutek swojej działalności publicznej wiele straciła. – Straciłam dalsze kręgi znajomych, ten naturalny drugi, trzeci, czwarty krąg, bo osoby, z którymi widuję się sporadycznie, nie bardzo wiedzą, co ze mną zrobić – mówi. – Czy na przykład można ze mną normalnie rozmawiać, czy od razu trzeba rozmawiać o Polsce, a może właśnie nie można – tłumaczy.
Lempart opowiedziała też o problemach finansowych. – Straciłam wszystko, finansowo i zawodowo. Dotychczasową pracę i firmę. Teoretycznie na własne życzenie. Jestem w fatalnej sytuacji finansowej – przyznała.
Działaczka wyznała, ze mieszka „grzecznościowo u kogoś, kto jest poza Polską”, bo nie stać jej na wynajęcie mieszkania. Finansowo pomagają jej rodzice.
– Zarabiam teraz 20 proc. tego, co pięć lat temu. Oszczędności już dawno nie mam – przyznaje Lempart. – A i tak są zarzuty, że żyjemy jak pączki w maśle. No nie żyjemy. Ledwo zipiemy – dodaje.
Czytaj też:
Politycy opozycji wytknęli „błąd” prezydentowi. W rzeczywistości to oni się mylą