Tragiczna śmierć 37-latki z Częstochowy. Chodakowska: Złość i wielki ból przeszywają mnie na wskroś

Tragiczna śmierć 37-latki z Częstochowy. Chodakowska: Złość i wielki ból przeszywają mnie na wskroś

Ewa Chodakowska
Ewa Chodakowska Źródło: Instagram / Ewa Chodakowska
Nie żyje 37-letnia Agnieszka T. z Częstochowy. Kobieta przez kilka dni nosiła w swoim łonie martwe dziecko, a lekarze nie decydowali się na aborcję, czekając aż drugi płód umrze. Historia pacjentki oburzyła m.in. Ewę Chodakowską.

Historia tragicznie zmarłej 37-latki z Częstochowy, a wcześniej 30-letniej pacjentki z Pszczyny wstrząsnęła publiczną. Po ujawnieniu relacji rodzin obu kobiet pojawiło się mnóstwo zarzutów pod adresem rządzących, że jest to efekt zaostrzenia prawa aborcyjnego. Oburzenia nie kryje także Ewa Chodakowska.

– Szok, złość, gniew niezgoda i wielki ból przeszywają mnie na wskroś – powiedziała trenerka w rozmowie z Gazetą.pl pytana o to, co czuje patrząc na obecną sytuację w Polsce. – Nie żyje Iza, zmarła Agnieszka. Obie z tego samego powodu – lekarze na skutek zmian w prawie aborcyjnym bali się usunąć obumarły płód. Kolejna kobieta straciła życie, które można było uratować – stwierdziła Ewa Chodakowska przypominając, że pacjentka z Częstochowy osierociła trójkę dzieci.

Nie żyje 37-letnia Agnieszka z Częstochowy - najnowsze informacje

37-letnia Agnieszka T. trafiła do szpitala w Częstochowie 21 grudnia ubiegłego roku, skarżąc się na ból w okolicach brzucha i wymioty. Kobieta z dnia na dzień była w coraz gorszym stanie. Rodzina powołuje się na epikryzę lekarską, z której wynika, że 23 grudnia 2021 roku obumarł jeden z płodów bliźniaczej ciąży, którą nosiła 37-latka.

Martwego płodu jednak nie usunięto. „Czekano aż funkcje życiowe drugiego z bliźniaków samoistnie ustaną. Agnieszka nosiła w swoim łonie martwe dziecko przez kolejne 7 dni” – pisze rodzina. Śmierć drugiego płodu nastąpiła 29 grudnia, ale i wtedy, przekonuje rodzina, nie zdecydowano się na natychmiastową reakcję. Usunięcie martwych płodów nastąpiło dopiero po kolejnych dwóch dniach (31 grudnia).

Agnieszka z Częstochowy nie żyje. Rodzina wini szpital

„Przez ten cały czas, zostawiono w niej rozkładające się ciała nienarodzonych synków. Nie zapomniano jednak w porę poinformować księdza, aby przyszedł na oddział i odprawił pogrzeb dla dzieci” – czytamy w apelu rozżalonej rodziny.

W tym czasie stan pacjentki uległ znaczącemu pogorszeniu. Z ginekologii, kobietę przewieziono na neurologię, a rodzina opisuje, że „była jak warzywo”. 23 stycznia kobietę reanimowano, kolejnego dnia trafiła do szpitala w Blachowni, gdzie rodzinie wydano dokumentację medyczną. Dopiero wtedy bliscy 37-latki zapoznali się z wynikami poprzednich badań. Niestety, 25 stycznia kobieta zmarła.

Tłumaczenia szpitala

Szpital zaznacza, że choć lekarze próbowali dokonać indukcji mechanicznej i farmakologicznej, „brak było odpowiedzi ze strony pacjentki pod postacią rozwierania się szyjki i skurczów macicy”. Poronienie możliwe było dopiero 31 grudnia – czytamy. Szpital zastrzega, że lekarze robili wszystko, co w ich mocy. Wskazano wielokrotne konsultacje lekarskie, wymaz w kierunku SARS-CoV 2 (dwukrotnie ujemny), badania USG, badanie CRP (13 razy).

Czytaj też:
Nie żyje 37-letnia Agnieszka z Częstochowy. Rodzina wini szpital. Placówka zabrała głos

Źródło: Gazeta.pl