Szpital zwlekał z usunięciem martwych płodów, 37-latka zmarła. Jest ruch prokuratury

Szpital zwlekał z usunięciem martwych płodów, 37-latka zmarła. Jest ruch prokuratury

Toga prokuratorska
Toga prokuratorska Źródło:Newspix.pl / Marek Konrad/Fotonews
Prokuratura wszczęła śledztwo w związku ze śmiercią 37-letniej Agnieszki T. z Częstochowy. Kobieta przez kilka dni nosiła w swoim łonie martwe dziecko, a lekarze nie decydowali się na aborcję, czekając aż drugi płód umrze.

Z informacji RMF FM wynika, że śledztwo w związku ze śmiercią pacjentki wszczęła już Prokuratura Okręgowa w Częstochowie. Będzie ono prowadzone w sprawie narażenia pacjentki na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i życia oraz w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci kobiety. Prokurator Tomasz Ozimek powiedział dziennikarzom, że śledztwo wszczęto z urzędu a mąż 37-latki zawiadomił także Rzecznika Praw Pacjenta.

Z relacji rzecznika Prokuratury Okręgowej w Częstochowie wynika, że śledczy chcą przeanalizować cały proces leczenia pacjentki, która przebywała aż w trzech placówkach. Ponadto planowane jest także przeprowadzenie sekcji zwłok oraz zabezpieczenie całej dokumentacji medycznej.

Nie żyje 37-letnia Agnieszka z Częstochowy - najnowsze informacje

37-letnia Agnieszka T. trafiła do szpitala w Częstochowie 21 grudnia ubiegłego roku, skarżąc się na ból w okolicach brzucha i wymioty. Kobieta z dnia na dzień była w coraz gorszym stanie. Rodzina powołuje się na epikryzę lekarską, z której wynika, że 23 grudnia 2021 roku obumarł jeden z płodów bliźniaczej ciąży, którą nosiła 37-latka.

Martwego płodu jednak nie usunięto. „Czekano aż funkcje życiowe drugiego z bliźniaków samoistnie ustaną. Agnieszka nosiła w swoim łonie martwe dziecko przez kolejne 7 dni” – pisze rodzina. Śmierć drugiego płodu nastąpiła 29 grudnia, ale i wtedy, przekonuje rodzina, nie zdecydowano się na natychmiastową reakcję. Usunięcie martwych płodów nastąpiło dopiero po kolejnych dwóch dniach (31 grudnia).

Agnieszka z Częstochowy nie żyje. Rodzina wini szpital

„Przez ten cały czas, zostawiono w niej rozkładające się ciała nienarodzonych synków. Nie zapomniano jednak w porę poinformować księdza, aby przyszedł na oddział i odprawił pogrzeb dla dzieci” – czytamy w apelu rozżalonej rodziny.

W tym czasie stan pacjentki uległ znaczącemu pogorszeniu. Z ginekologii, kobietę przewieziono na neurologię, a rodzina opisuje, że „była jak warzywo”. 23 stycznia kobietę reanimowano, kolejnego dnia trafiła do szpitala w Blachowni, gdzie rodzinie wydano dokumentację medyczną. Dopiero wtedy bliscy 37-latki zapoznali się z wynikami poprzednich badań. Niestety, 25 stycznia kobieta zmarła.

Tłumaczenia szpitala

Szpital zaznacza, że choć lekarze próbowali dokonać indukcji mechanicznej i farmakologicznej, „brak było odpowiedzi ze strony pacjentki pod postacią rozwierania się szyjki i skurczów macicy”. Poronienie możliwe było dopiero 31 grudnia – czytamy. Szpital zastrzega, że lekarze robili wszystko, co w ich mocy. Wskazano wielokrotne konsultacje lekarskie, wymaz w kierunku SARS-CoV 2 (dwukrotnie ujemny), badania USG, badanie CRP (13 razy).

Czytaj też:
Nie żyje 37-letnia Agnieszka z Częstochowy. Rodzina wini szpital. Placówka zabrała głos

Źródło: RMF FM