Premier: nie bedzie dymisji, tylko pytanie o zaufanie

Premier: nie bedzie dymisji, tylko pytanie o zaufanie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Premier Jarosław Kaczyński uważa, że po przegranych przez PiS wyborach, ma "moralny obowiązek" zadania podczas kongresu partii "pytania o zaufanie". Wyraził nadzieję, że takie zaufanie uzyska.

"Krótko mówiąc o żadnej dymisji (z funkcji prezesa PiS) nie ma mowy, ale oczywiście wszystko zależy od kongresu. Wybory przegraliśmy i uczciwość wobec koleżanek i kolegów wymaga, żeby takie pytanie zadać" - powiedział premier w środę w radiowych "Sygnałach Dnia". Jego zdaniem, kongres mógłby się odbyć na początku grudnia.

Pytany dlaczego od dnia wyborów nie było publicznego wystąpienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, premier odparł, że przyjdzie taki czas, w którym prezydent zwróci się do społeczeństwa na konferencji, czy w przemówieniu telewizyjnym. "Nie jest tak, żeby w tego rodzaju sytuacjach należało się spieszyć" - dodał.

"Mam takie wrażenie, że cokolwiek prezydent zrobi, to dla wielkiej części mediów jest źle. Jeśli z milczenia prezydenta już wywnioskowano kryzys między prezydentem a parlamentem, to trudno odpowiedzieć na pytanie, co w gruncie rzeczy prezydent ma robić. Wedle niektórych powinien się ucieszyć z wizji cudu, który przedstawiła Platforma Obywatelska" - powiedział J.Kaczyński.

Dodał, że prezydent, jak wszyscy Polacy, bardzo by chciał, żeby Polska przeżyła teraz okres niezwykle szybkiego rozwoju. "My się szybko już rozwijamy, ostatnie dwa lata to był okres szybkiego rozwoju. Jeśli ktoś jest w stanie doprowadzić do tego, żeby ten rozwój był jeszcze szybszy (...) to ja mu przyklasnę, bo przede wszystkim jestem Polakiem, a dopiero później działaczem Prawa i Sprawiedliwości" - zaznaczył.

Premier podkreślił, że dziwi go taka "kontrola mediów" dotycząca prezydenta. Jego zdaniem, nie dotyczyło to Aleksandra Kwaśniewskiego, który - jak zaznaczył - był w przeszłości komunistycznym ministrem, miał życiorys "nieporównanie gorszy" od Lecha Kaczyńskiego i z "różnych powodów powinien być bardziej kontrolowany".

J.Kaczyński był także pytany o przeprosiny szefa PO Donalda Tuska, skierowane do prezydenta. "Jeżeli panu prezydentowi do nawiązania współpracy potrzebne jest słowo przepraszam, to przepraszam" - powiedział Tusk we wtorek w "Kropce nad i" w TVN24.

Pytany, czy słowo "przepraszam" może być nowym otwarciem we wzajemnych relacjach prezydenta z przyszłym premierem, J.Kaczyński odparł, że należy o to spytać Lecha Kaczyńskiego. "Lepiej, że (+przepraszam+) padło, niż gdyby nie padło. Reszta należy do prezydenta" - powiedział szef rządu.

Dodał, że prezydent był w przeszłości przez Tuska "wielokrotnie określany w sposób obelżywy". "Takich rzeczy wobec głowy państwa się nie robi" - podkreślił premier. Jego zdaniem, jest to praktyka polityczna wprowadzona przez PO i zaakceptowania przez media.

"Żyjemy w jakimś zdumiewającym świecie, gdzie człowiek - wedle kryteriów, które są dość powszechnie przyjmowane - o nieporównanie lepszym życiorysie, jest traktowany jako godzien znacznie mniejszego szacunku niż ktoś, kto ma życiorys nieporównanie gorszy" - powiedział.

"W Polsce tak naprawdę nie liczą się fakty, liczy się relacja z establishmentem. Ktoś, kto jest przeciw establishmentowi, jest zły i cokolwiek by zrobił, jest złe, jeśli establishment go traktuje jako groźnego. I to dotyczy niestety ogromnej części mediów" - uważa premier.

W jego opinii, ostatnie dni pokazują, że "PO nie była partią przygotowaną do władzy, nie ma kandydatów na ministrów (...) decydują często względy całkowicie niemerytoryczne". Wymienił w tym kontekście Bogdana Zdrojewskiego, dobrego - zdaniem J.Kaczyńskiego - kandydata na ministra obrony, który tego resortu prawdopodobnie nie obejmie.

"Nie ma pewności co do żadnego resortu (...) Od razu na wstępie, jeszcze przed rozpoczęciem rządzenia, Platforma się odsłania" - ocenił.

J.Kaczyński nie odpowiedział na pytanie, jakie zastrzeżenia może mieć prezydent do kandydatury Radosława Sikorskiego na szefa MON lub MSZ, dodając, że czuje się związany tajemnicą państwową. Powiedział jedynie, że chodzi m.in. o "arcynieprofesjonalną" wizytę Sikorskiego w USA, "z bardzo daleko idącymi żądaniami finansowymi, która nam tylko zaszkodziła i która skądinąd doprowadziła pana Sikorskiego do stanu wielkiego zdenerwowania i wielkiej niechęci do naszego największego sojusznika". "Są także inne bardzo ważne przyczyny" - dodał.

"Ten akt tego rządu, wtedy jeszcze Marcinkiewicza (...) był rzeczywiście aktem skrajnego braku profesjonalizmu i po prostu infantylizmu. Choćby tylko z tego względu jest tak, że ten pan nie powinien być ministrem obrony narodowej, ale niestety są także inne bardzo poważne przyczyny wskazujące na, łagodnie mówiąc, pewne trudności z poczuciem odpowiedzialności" - oświadczył szef rządu.

ab, pap