Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: Koniec lata to prawdziwa plaga wypadków drogowych. Na warszawskim Mokotowie kierowca wjechał w przystanek. Zginęły dwie kobiety, a kilkoro osób trafiło do szpitala. Do dramatu doszło też na Trasie Łazienkowskiej. 26-letni Łukasz Ż., siedzący za kierownicą volkswagena, z impetem uderzył w jadącego przed nim osobowego forda. Autem podróżowała czteroosobowa rodzina. 37-letniego ojca nie udało się uratować. W ciężkim stanie jest też partnerka Łukasza Ż. Nie ma skutecznego narzędzia do dyscyplinowania kierowców?
Andrzej Markowski: Sprawa jest złożona, bo mamy tu dwa problemy. Po pierwsze, przepisy drogowe.
Które nie przemawiają do wyobraźni.
Nie przemawia zaostrzanie ich. Rządzący reagują zwykle wtedy, gdy dochodzi do tragedii, populistycznie. Zapowiadają podwyższanie kar, mandatów, bo wychodzą z założenia, że trzeba realizować żądania społeczne, a więc surowo karać wszystkich przestępców drogowych. Kara ma być odpłatą społeczną za zły czyn.
Dlaczego to nie działa?
Powód jest prosty – kara to odwet za złe zachowanie i zwykle nie zawiera elementu edukacyjnego. Mówiąc w skrócie – samo odstraszanie działa stosunkowo słabo.
By trwale oduczyć kogoś określonych zachowań trzeba zmienić jego postrzeganie własnego zachowania. Kierowca musi zrozumieć, czym skutkuje łamanie norm, jakie niesie straty, konsekwencje.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.