Iskra spowodowała tragedię w kopalni "Wujek-Śląsk"

Iskra spowodowała tragedię w kopalni "Wujek-Śląsk"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fot. Omega 933/Wikipedia
Zapłon metanu w kopalni "Wujek-Śląsk" w Rudzie Śląskiej został zainicjowany przez wadliwe urządzenie elektryczne - potwierdziła komisja, badająca przyczyny wrześniowej katastrofy w tej kopalni. Zginęło wówczas 20 górników, a ponad 30 zostało rannych.
W czwartek komisja, powołana przez prezesa Wyższego Urzędu Górniczego (WUG), spotkała się na piątym posiedzeniu. Omówiono m.in. wyniki badań urządzeń elektrycznych, które już wcześniej podejrzewano o zainicjowanie wybuchu. Analiza potwierdziła te przypuszczenia.

"Urządzenia elektryczne są tym elementem, który prawdopodobnie finalnie będzie można wskazać jako przyczynę zapłonu metanu" - powiedział szef komisji, wiceprezes WUG, Wojciech Magiera.

Na razie jednak nie udało się ustalić, które konkretne urządzenie spowodowało iskrę zapalającą. Dotychczas w Kopalni Doświadczalnej "Barbara" w Mikołowie zbadano w sumie 58 urządzeń, używanych wówczas pod ziemią - od elementów zasilających kombajn po oświetlenie, kable i wtyczki. Do zbadania zostały 24 punkty oświetleniowe.

Urządzenia elektryczne w katastrofalnym stanie

Magiera przypomniał, że stan urządzeń elektrycznych w wyrobisku budził wiele zastrzeżeń od samego początku postępowania, także podczas wizji lokalnej w miejscu katastrofy. Niektóre urządzenia były uszkodzone, nie spełniały wymogów ognioszczelności, nie miały obudowy przeciwwybuchowej.

Eksperci komisji przeanalizowali również system wentylacji wyrobisk ponad tysiąc metrów pod ziemią. Potwierdzono, że była ona sprawna, ale - jak mówił szef komisji - "nie miała żadnej rezerwy; nie była w stanie odsunąć strefy metanu o stężeniach wybuchowych na dalszą odległość od kanału ściany".

Już wcześniej komisja ustaliła, że metan zapalił się w ścianie wydobywczej, gdzie pracowali górnicy, a następnie przeniósł się i wybuchł w tzw. zrobach, czyli niedostępnych miejscach po eksploatacji węgla. Później ogień i podmuch powrócił do ściany, zabijając górników.

Komisja, pracująca niezależnie od badającej sprawę katastrofy prokuratury, ma zakończyć pracę do końca marca. Kolejne posiedzenie ma odbyć się jeszcze w styczniu. Dopiero po zakończeniu pracy komisji organy nadzoru górniczego mogą zdecydować - niezależnie od zarzutów karnych - o sankcjach wobec winnych nieprawidłowości. Najbardziej dotkliwa kara, wynikająca z prawa górniczego, to zakaz sprawowania określonych funkcji w kopalni przez dwa lata.

Lekceważono procedury

Już wcześniej komisja ustaliła m.in., że w kopalni złamano procedury dotyczące przebywania w strefach szczególnego zagrożenia. 12 górników poniosło śmierć w miejscach, gdzie w ogóle nie powinno ich być. Dotychczas w ramach postępowania przesłuchano 136 świadków, niektórych kilkakrotnie.

Obecnie ściana, gdzie doszło do katastrofy, jest odizolowana od pozostałych wyrobisk specjalnymi tamami. Druga ściana, w pobliżu, niedawno wznowiła wydobycie, po spełnieniu zaostrzonych warunków bezpieczeństwa. Jeden z ważniejszych to ograniczenie wielkości wydobycia o ponad 30 proc.

Innym warunkiem eksploatacji w tym miejscu było skrócenie chodników przyścianowych do 3-4 metrów. Komisja wyjaśniająca przyczyny katastrofy ustaliła wcześniej, że chodniki przy feralnej ścianie były znacznie dłuższe niż przewidywał projekt techniczny. Mógł tam gromadzić się metan. Stąd m.in. warunek, by tym razem chodniki były odpowiednio krótkie. Zdecydowano także o zwiększeniu w przywróconej do eksploatacji ścianie liczby czujników metanu z 9 do 12 i wprowadzenie dodatkowego, dźwiękowego sygnału w sytuacji, kiedy stężenie metanu będzie zbliżać się do niebezpiecznego poziomu.

Do zapalenia i wybuchu metanu w kopalni doszło 18 września ubiegłego roku 1050 metrów pod ziemią. W dniu wypadku zginęło 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach. Rannych zostało ponad 30 osób. Ostatni poszkodowani opuścili Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich w listopadzie ubiegłego roku.