Kibice zastąpili wyborców

Kibice zastąpili wyborców

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wszyscy Polacy jak wiadomo znają się na piłce nożnej i polityce. Kiedy więc spotyka się dwóch rodaków, którzy na pierwszym miejscu stawiają sport, prędzej czy później pada pytanie: komu kibicujesz? Co ciekawe kiedy rozmowa dotyczy polityki – prędzej czy później pada to samo pytanie. Niestety.
W kontekście zmagań piłkarskich pytanie „komu kibicujesz" jest zrozumiałe. Tu wszyscy grają w tę samą grę polegającą na umieszczaniu piłki w bramce, więc aby emocjonować się sportem musimy wybrać sobie jedną drużynę, która naszym zdaniem powinna tę piłkę w bramce umieszczać jak najczęściej. Dzięki temu mamy za kogo trzymać kciuki, możemy sobie pokrzyczeć z radości, gdy „nasi" dokopią „tamtym", albo popłakać z bezsilności gdy „tamci” odprawią „naszych” z kwitkiem. Najważniejsze jest to, że niezależnie od tego jaką drużynę sobie wybierzemy – nie wpływa to jakoś poważnie na nasze życie. Oczywiście – kibic FC Barcelona ma zapewne częściej dobry humor niż kibic Legii Warszawa, ale generalnie kiedy sędzia odgwiżdże koniec meczu możemy, niezależnie od jego wyniku, zająć się innymi sprawami, tak jakby meczu nigdy nie było.

Z polityką jest jednak inaczej. Tu wybór „drużyny", którą poprzemy swoim głosem ma istotne znaczenie. Dlatego politykom i partiom nie powinno się kibicować. Polityków się wybiera po to, aby od nich wymagać. Wymagać np. tego, aby obniżyli podatki i wydatki socjalne, a zwiększyli wydatki na kwestie związane z bezpieczeństwem państwa (jeśli jesteśmy konserwatywnym-liberałem), wymagać tego aby podnieśli podatki i troszczyli się o nas jeszcze bardziej (jeśli jesteśmy socjaldemokratą), albo nawet wymagać tego, żeby w ogóle nic nie robili (to w przypadku gdy wyznajemy libertarianizm). W piłce dobry kibic jest ze swoją drużyną na dobre i złe. W polityce – kiedy partia nie spełnia przedwyborczych oczekiwań – mądry wyborca powinien pokazać jej drzwi.

Tymczasem w Polsce jest w ostatnim czasie tak, że jeśli już popierasz jedną z dwóch najsilniejszych drużyn – to musisz ją popierać dozgonnie. Jeśli zagłosowałeś na PO, to znaczy, że teraz nie powinieneś patrzeć Platformie na ręce – zamiast tego masz dożynać moherowe watahy. Jeśli bowiem zapytasz czym właściwie zajmuje się Tusk, co z tym Palikotem, albo zaczniesz nieśmiało przypominać, że po partii liberalnej spodziewałbyś się liberalizmu – natychmiast zostaniesz zdemaskowany jako kryptopisowiec. Z drugiej strony jeśli zagłosowałeś na PiS – to nie ma przebacz. Musisz zająć się demaskowaniem zbrodniczych knowań Platformy, kpieniem z Tuska i narzekaniem na proplatformerskie media. A spróbuj spytać dlaczego Jarosław Kaczyński obiecuje współpracę i nowe otwarcie – po czym oskarża rząd o zbrodniczą politykę? Albo spytać dlaczego, gdy PKB rosło nam o 6 procent rocznie nie zredukowano choćby minimalnie długu publicznego? O – wtedy wszystko jest jasne. Jesteś wykształciuchem, pożytecznym idiotą z salonu, który marzy o kolejnym rozbiorze Polski i już na wszelki wypadek uczy się pewnie rosyjskiego i niemieckiego.

Winni temu są w dużej mierze politycy, którzy robią wszystko, aby zantagonizować społeczeństwo do tego stopnia, że ich wyborcy zmienią się w wyznawców. Polityków PO i PiS mogę jednak zrozumieć – dla nich taka sytuacja jest wygodna. Mają karny elektorat, który będzie za nimi maszerował niezależnie od kierunku. Nie mogę jednak pojąć dlaczego zgadzają się na to wyborcy? Dlaczego – kiedy toczymy między sobą dyskusje na tematy polityczne (proszę wejść na dowolne forum internetowe) zamiast recenzować rząd i oceniać opozycję, albo zamiast rozmawiać o wizjach państwa – licytujemy się na to, kto bardziej kocha Tuska i nienawidzi Kaczyńskiego i vice versa? Dlaczego zamiast na argumenty walczymy na inwektywy niczym partyjne buldogi? Im za to płacą, ale jaki my mamy z tego zysk? Zwłaszcza, że w ciągu dwudziestu lat mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze, że partie przemijają, ale Polska trwa. I jeśli już musimy w polityce komuś kibicować, to kibicujmy Polsce.

W komedii Olafa Lubaszenki „Chłopaki nie płaczą" dziekan Akademii Muzycznej beszta koleżankę, która chciała pójść na rękę studentowi tłumacząc jej, że jak zrobią coś dla studenta „to oni gotowi pomyśleć, że wykładowcy są tutaj dla nich". Polscy politycy chyba oglądali ten film – bo najwyraźniej wyciągnęli z niego wnioski i zajmują się wyłącznie własnymi wojenkami, pokazując nam miejsce w szeregu. Może czas im przypomnieć, że to jednak oni są dla nas, a nie my dla nich?