"System szkolenia wojskowych pilotów był klejony na ślinę"

"System szkolenia wojskowych pilotów był klejony na ślinę"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Mamy do czynienia z wieloletnimi zaniedbaniami w szkoleniu wojskowych pilotów, a problem dotyczy nie tylko kilku ministrów, ale i znacznej części wyższych oficerów. W tej chwili ani po stronie Sejmu, ani rządu nie widzę politycznej woli, by to opisać - ubolewa w rozmowie z "Rzeczpospolitą" członek sejmowej podkomisji badającej proces szkolenia pilotów w Siłach Zbrojnych RP Ludwik Dorn.
Dorn przyznaje, że podkomisja w której skład wchodzi, a która została powołana do zbadania systemu szkolenia pilotów po katastrofie wojskowej bryzy, niewiele robi. - Mieliśmy spotkanie z dowódcami wszystkich rodzajów sił zbrojnych, cztery wizytacje w jednostkach, kilka 15-minutowych spotkań organizacyjnych i tyle. Między wizytacjami nic się nie dzieje. Podkomisja nie podzieliła się na zespoły robocze, nie żąda dokumentów, nie reaguje na medialne doniesienia. Na długie miesiące zapada w letarg - ubolewa Dorn. Dlaczego tak się dzieje? - Mam swoją hipotezę, ale nie chcę spekulować.

Zdaniem Dorna jeśli chodzi o szkolenie pilotów sytuacja panująca w naszej armii jest bardzo zła. - Żeby pokazać, jak jest źle, odwołam się do przykładu z prac podkomisji. Podczas wizytacji w 36. specpułku jeden z oficerów powiedział nam, że po katastrofie bryzy wydano zarządzenie, by na razie nie szkolić pilotów w lądowaniu z jednym wyłączonym silnikiem. Osoby odpowiedzialne za szkolenie chciały się zastanowić, jak to robić, by ryzyko było jak najmniejsze. I tak zastanawiają się od półtora roku. A co się stanie, jeśli pilot będzie musiał się wykazać takimi umiejętnościami podczas normalnego lotu? Przez lata system szkolenia był – by użyć kolokwialnego określenia – klejony na ślinę. Teraz wszystko zaczęło się rozłazić - tłumaczy Dorn.

"Rzeczpospolita", arb