Kowal: 10 kwietnia mówiłem, że wszystko się skończyło

Kowal: 10 kwietnia mówiłem, że wszystko się skończyło

Dodano:   /  Zmieniono: 
Paweł Kowal (fot. WPROST) Źródło:Wprost
- Zostałem z tyłu, nie chciałem oglądać ciał - wspomina wydarzenia z 10 kwietnia 2010 roku eurodeputowany PiS Paweł Kowal. Kowal wchodził w skład delegacji PiS, która wraz z Jarosławem Kaczyńskim udała się na miejsce katastrofy do Smoleńska. Kowal pytany o to, czy ciało prezydenta leżało w błocie, odpowiada, że prezydent "leżał na noszach, był przykryty jasnym płótnem". - Było je widać z daleka, a ja stałem kilka metrów za Jarosławem Kaczyńskim - podkreśla w rozmowie z "Polską The Times".
Paweł Kowal wspomina, że w dniu katastrofy "miał moment słabości". - Mówiłem, że wszystko się skończyło. Że teraz wszystko już będzie inaczej. Że nie będę się już zajmował polityką. To naturalne. Kiedy ginie patron, to jest koniec - podkreśla.

Eurodeputowany wspominając jazdę autokarem na miejsce katastrofy przyznaje, że gdy pojazd znajdował się po stronie rosyjskiej w pewnym momencie zwolnił. - Myślałem, że to przypadek. Kiedy podniósł się szum, uspokajałem kolegów. Ale w końcu zorientowałem się, że rzeczywiście jedziemy bardzo powoli, jakieś 30 kilometrów na godzinę. Zapytałem kierowcę, Białorusina, dlaczego tak wolno jedziemy. Powiedział, że nie wie, że zwykle jeździ się tu szybciej. Zadzwoniłem do ludzi z otoczenia premiera Donalda Tuska. Do Tomasza Arabskiego, Pawła Grasia, Agnieszki Wielowieyskiej. Wiedziałem, że premier jest już na trasie i w pewnym momencie zrozumiałem, że może
być w Smoleńsku przed nami. Starałem się ich powstrzymać. Kilkakrotnie do nich dzwoniłem, prosząc, aby tego nie robili. Mówili że nie mają na to wpływu. Zdawałem sobie sprawę, że jeśli nas wyprzedzą, a my będziemy czekali, to pozostawi bardzo zły ślad w relacjach polsko-polskich. Nie myliłem się. Ale to gorzka satysfakcja - podkreśla.

Kowal podkreśla, że jego zdaniem premier Tusk w całej tej sprawie nie myślał o swoim wizerunku. - Problem polegał chyba na tym, że nikt mu nie pokazał innej perspektywy, jak to będzie wyglądało z naszej strony. Jestem absolutnie przekonany, że gdyby ktoś mu wytłumaczył to, co ja tłumaczyłem telefonicznie jego współpracownikom, że to będzie miało daleko idące skutki, sytuacja wyglądałaby inaczej - twierdzi. I dodaje, że "nie zakładał złej woli Donalda Tuska", ale mimo wszystko "był to poważny błąd". - Uważam, że w którymś momencie (przedstawiciele rządu - przy. red.) powinni byli powiedzieć stronie rosyjskiej, że nie chcą przyspieszać spotkania z Putinem. Że Jarosław Kaczyński jest już w drodze do Smoleńska i lepiej będzie, żeby przyjechał pierwszy, tak jak wyjechał. W prywatnym trybie. To by wiele rozwiązało. Ale komuś zabrakło refleksu - ubolewa.

"Polska The Times", arb