Obama przyjedzie! I nic się nie stanie

Obama przyjedzie! I nic się nie stanie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pierwszy obywatel Stanów Zjednoczonych, prezydent Barack Obama, wreszcie odwiedza nasz kraj. Wprawdzie jest to tylko wizyta robocza, Obama spędzi w Polsce mniej niż 24 godziny, a głównym celem jego wizyty jest spotkanie z przywódcami krajów Europy Środkowo-Wschodniej, ale zawsze...
Czas romantyzmu w polityce amerykańskiej dawno już przeminął. Administracja USA patrząc na Europę widzi najpierw Londyn, potem Brukselę (jako siedzibę NATO), następnie Berlin, Paryż, znów Brukselę (tym razem jako siedzibę Unii Europejskiej), potem Moskwę - i dopiero w dalszej kolejności całą resztę. To, że Barack Obama spotka się w Warszawie na roboczym obiedzie z szefami państw naszego regionu, to ukłon w ich stronę, a nie naszą. Fakt, że do spotkania dojdzie w Warszawie, a nie w Pradze, którą Obama lubi, ani na Węgrzech, które stoją obecnie na czele Unii Europejskiej, jest sukcesem polskiej dyplomacji, a nie szczególnych relacji łączących Polskę z USA.

Mimo wszystko jak zwykle oczekujemy, że wizyta amerykańskiego prezydenta w naszym kraju przyniesie coś wyjątkowego. Tymczasem ważne słowa padły już w Londynie, gdzie Obama przemawiał na temat Libii i Bliskiego Wschodu. Ważne rzeczy będą się działy we Francji, w Deauville, na spotkaniu szczytu G8. Na Polskę ważnych spraw może nie starczyć.

Tymczasem Polacy oczekują od Obamy wielkich gestów. Marzymy, że Amerykanie dadzą nam bezpieczeństwo i ochronią nas przed – zawsze groźną - Rosją. Miała nas już chronić amerykańska tarcza antyrakietowa - ale zamiast silosów rakietowych pod Elblągiem, mamy atrapę wyrzutni Patriot. Teraz marzymy więc o tym, że Amerykanie przeniosą do Polski swoją bazę lotniczą z włoskiego Aviano. Zapominamy przy tym, że Amerykanie bezpieczeństwo naszej części Europy wiążą z dobrymi relacjami z Moskwą. My się w tej układance nie liczymy – i nie liczyliśmy się w niej również wtedy, gdy Lech Kaczyński był pionkiem na szachownicy w partii szachów rozgrywanej przez konserwatywną administrację Busha juniora.

Jeśli nie amerykańscy żołnierze, to może chociaż gaz z łupków, który ma poluzować energetyczną pętlę, którą na szyi może nam w każdej chwili zacisnąć Rosja? Amerykanie mają nam dać wydobywcze know how, oraz , oczywiście, kapitał na uruchomienie eksploatacji gazu, dzięki czemu nasz biedny kraj zostanie uchroniony przed złym Gazpromem, który oplata Polskę Nord Streamem z jednej strony i South Streamem z drugiej. I – jako gazowe imperium - staniemy się nie tylko "strategicznym partnerem" USA, ale również wreszcie poważnym partnerem biznesowym. Jak, nie przymierzając, Arabia Saudyjska. Problem w tym, że gdy przyjrzymy się bliżej łupkowemu projektowi okaże się, że szacunki dotyczące wielkości złóż wzięto z sufitu, technologia amerykańska może okazać się niewydolna i nieopłacalna, a cała sprawa ma szansę na realizację najwcześniej za 20 lat - o ile oczywiście regulacje prawne Unii Europejskiej pozwolą na eksploatację gazu z łupków na skalę przemysłową.

Oczekujemy, że Barack Obama powie nam, że jesteśmy dla Ameryki ważni, ponieważ, wiecie rozumiecie – Kościuszko, Pułaski, "Solidarność" i nasza dzielna armia walcząca ramię w ramię z marines w Iraku i Afganistanie. Tymczasem pozycja Polski w relacjach z USA zależy od tego, jak silnym państwem jesteśmy na swoim kontynencie. Nie jesteśmy dla USA ani strategicznym sojusznikiem, takim jak Wielka Brytania, czy Izrael, nie jesteśmy ważnym partnerem biznesowym, jak cała Unia Europejska, Japonia, a przede wszystkim skarbnik USA, Chiny. Jesteśmy tylko elementem polityki zagranicznej USA. Drobnym elementem.