Kradzież kolekcji obrazów? Zgłosił się rzekomy kupiec

Kradzież kolekcji obrazów? Zgłosił się rzekomy kupiec

Dodano:   /  Zmieniono: 
(fot. sxc.hu) Źródło:FreeImages.com
Jak donosi TVP.info sprawa zniknięcia kolekcji obrazów zmarłego neurologa prof. Romana M., stała się bardziej skomplikowana, gdyż do prokuratury zgłosił się mężczyzna, który pokazał akt notarialny zakupu obrazów.
Umowa miała zostać podpisana około 2 tygodnie przed śmiercią lekarza, jednak na konto profesora nie wpłynęły żadne pieniądze. Co więcej lekarz znajdował się wówczas w na tyle złym stanie, że zdarzało mu się nie poznawać rodziny.

Prof. Roman M., jeden z najwybitniejszych polskich neurologów dziecięcych, zmarł w 26 kwietnia, w jednym ze stołecznych szpitali. Emerytowany lekarz zgromadził przez lata kolekcję ok. 30 obrazów, w tym dzieł autorstwa Wojciecha i Jerzego Kossaków, Alfonsa Karpińskiego, Teodora Axentowicza i Jerzego Potrzebowskiego. Dzień po jego śmierci kolekcja zniknęła z mieszkania profesora. Przyjaciel rodziny, który opiekował się lokalem, zawiadomił policję o kradzieży. Po ujawnieniu przez portal tvp.info informacji o zniknięciu obrazów, do śledczych zgłosił się mężczyzna, który twierdzi, że żadnego rabunku nie było, a on legalnie kupił kolekcję od lekarza. Do transakcji miało dojść ok. dwa tygodnie przed śmiercią prof. Romana M.

 – Człowiek ten przedstawił akt notarialny kupna obrazów, z podpisem Romana M. W takim przypadku nie mamy podstaw, aby podważać autentyczność tej umowy. Obowiązuje zasada domniemania autentyczności. Tym bardziej, że wynika z niej, że została poświadczona przez notariusza. Musimy teraz ustalić czy obrazy zakupione przez wymienioną osobę, to te same obrazy, które zniknęły z mieszkania – mówi tvp.info prok. Paweł Wierzchołowski, szef prokuratury Warszawa-Mokotów.

Prok. Wierzchołowski przyznał jednak, że śledztwo w sprawie zniknięcia obrazów wciąż jest prowadzone w kierunku kradzieży z włamaniem.

TVP.Info, ml

– Jeżeli założymy, że doszło jednak do sprzedaży obrazów, to gdzie są pieniądze za tę kolekcję? Przeglądaliśmy z siostrą profesora stan konta w banku M. i nie ma tam żadnego śladu transakcji. Nie uwierzę, że ktoś by zapłacił kilkaset tysięcy złotych, przynosząc pieniądze do szpitala. To jest wyjątkowo podejrzane. Będziemy chcieli, by prawdziwość umowy zbadała prokuratura. Poza tym pojawia się pytanie, jak ten człowiek dostał się do mieszkania – powiedział przyjaciel lekarza.