Fantastyczna Czwórka (2015)

Fantastyczna Czwórka (2015)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Fantastyczna Czwórka (2015)
Fantastyczna Czwórka (2015) Źródło: Twentieth Century Fox Film Corporation
Przy okazji premiery Fantastycznej czwórki Josha Tranka (Kronika) nasłuchaliśmy się w mediach, jak monumentalną porażką jest to kolejne podejście do ekranizacji komiksu Marvela. Recenzenci z całego świata, zachęceni odcięciem się od filmu przez samego reżysera, używali sobie na obrazie, proponując mniej lub bardziej finezyjne przeróbki tytułu („Horrible Four”, „Fantastyczna katastrofa”), przy okazji nie szczędząc filmowi krytycznych uwag. Prawda jest taka, że nowa Fantastyczna czwórka dobrym filmem nie jest, ale daleko jej do żenująco niskiego poziomu, o jaki jest oskarżana.

Jeżeli wierzyć doniesieniom prasowym, ten ekranowy reboot jednego z pierwszych komiksów Marvela powstawał w atmosferze tak niezdrowej, że nic dobrego z tego nie mogło się urodzić: wojny o kształt scenariusza uniemożliwiające efektywną pracę na planie, konflikty młodego reżysera z producentami i obsadą, obcięcie budżetu o 30 milionów dolarów i montaż ostatecznej wersji pod dyktando studia 20th Century Fox. Josh Trank pracę na planie tego problematycznego obrazu przypłacił utratą reżyserskiego stołka jednego z nowych filmów uniwersum Gwiezdnych wojen, a my dostaliśmy wynik artystycznego kompromisu, do którego trudno przyznać się zarówno studiu, jak i samym twórcom. Czy oznacza to, że seans Fantastycznej czwórki najlepiej sobie odpuścić? Niekoniecznie.

To, co Trank w nowym filmie robi nawet dobrze, to pomysł na przedstawienie początków tytułowej czwórki młodemu targetowi, w który - czy chcemy tego, czy nie – celuje dzisiejszy przemysł filmowy. Reed Richards (Miles Teller) to jajogłowy licealista, który tylko dlatego jeszcze nie dostał łupnia od swoich szkolnych kolegów, że przyjaźni się z zawadiaką Benem Grimmem (Jamie Bell). Eksperymenty nad teleportacją, które obaj prowadzą w garażu, zwracają uwagę doktora Franklina Storma (Reg E. Cathey), który podobny projekt prowadzi dla rządu Stanów Zjednoczonych. Reed zostaje częścią zespołu Storma, razem z jego przybraną córką Sue (Kate Mara), krnąbrnym synem Johnnym (Michael B. Jordan) i depresyjnym wynalazcą Victorem von Doomem (Toby Kebbell). Jednak gdy rząd USA próbuje przejąć owoc ich wspólnej pracy, członkowie zespołu postanawiają wypróbować teleporter na samych sobie.

Nie brzmi to jakoś tragicznie, prawda? I tak w zasadzie jest: pomijając drętwe dialogi, pierwsze 45 min. filmu toczy się przyjemnie leniwym tempem, pokazując nam młodych naukowców, którzy zamknięci w nowoczesnym laboratorium, uczą się pokonywać wzajemne animozje, by osiągnąć wspólny cel. Ci, którym podobała się Kronika, poprzedni film Tranka, odnajdą tutaj dużo podobieństw zarówno pod względem tonu, jak i prowadzenia grupy młodych aktorów. Problem polega na tym, że gdy nasi bohaterowie wracają z innego wymiaru skażeni obcą energią, twórcy Fantastycznej czwórki nagle przypominają sobie, że kręcą wakacyjny film superbohaterski AD 2015 i wypadałoby, żeby choć trochę przypominał on formułę, która tak dobrze sprawdza się przy filmach Marvela realizowanych w studiu Disneya. Dlatego też historia zostaje brutalnie przerwana, przeskakujemy o rok do przodu, a sama akcja nienaturalnie rusza z kopyta, by jak najszybciej pokazać nam innego ekranowego przeciwnika niż tylko agendy rządowe. Ostatnie pół godziny  to żenująca próba zmiany materii filmu na ostatnią chwilę, połączona z kawalkadą nie najlepszych efektów specjalnych i zdezorientowaną grą aktorów, którzy sami zdają się nie wierzyć, że wsadza się ich w sceny, które nijak się mają do reszty opowiadanej historii. Gdy już w końcu razem z obsadą przyzwyczajamy się do tej nienaturalnej zmiany, film najzwyczajniej w świecie… kończy się. Tak, w Fantastycznej czwórce napisy końcowe pojawiają się w momencie, gdzie w innych filmach sygnowanych logo Marvela dopiero rozpoczynalibyśmy trzeci akt. Trudno się dziwić, że fani kina superbohaterskiego nie wychodzą z kina usatysfakcjonowani.

Tak kończą się filmy, w których producenci i reżyser nie potrafią znaleźć wspólnego języka, a studio na domiar złego drastycznie ukróca budżet. Zamiast jednego filmu pełną gębą, dostaliśmy dwa zrobione półgębkiem, z których żaden W Fantastycznej czwórce był potencjał na ciekawe odejście od przyjętych standardów komiksowych adaptacji, ale ludziom z pieniędzmi zabrakło odwagi i na ostatnią chwilę próbowali dać nam to, co zwykle. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedyś, jakimś cudem, Josh Trank zostanie wpuszczony do montażowni i pokaże światu wersję, której nie musiałby się tak wstydzić, żeby się od niej publicznie dystansować. Oczywiście, jeżeli nadal będzie pracował w zawodzie, bo po takich wyskokach raczej trudno będzie mu znaleźć zajęcie w Hollywood.

Ocena: 6/10