Reni Jusis: Gdy mam gorszy dzień, otwieram piekarnię

Reni Jusis: Gdy mam gorszy dzień, otwieram piekarnię

Reni Jusis
Reni Jusis Źródło: Tomek Kuczma
Ja mam zawsze plan B i jest to od lat plan gastronomiczny. Zawsze, gdy mam gorszy dzień, otwieram piekarnię. Moi bliscy pękają ze śmiechu, gdy zaczynam się wyżalać, jaki to ciężki zawód uprawiam, jak rzucam to wszystko i idę piec francuskie pieczywo, bo zwykle następnego dnia dzwoni telefon z jakąś super propozycją i znowu jestem pełna entuzjazmu i zapału do pracy – mówi Reni Jusis.

Marta Byczkowska-Nowak: „Re Trans Misja” wychodzi dwadzieścia lat po „Trans Misji”, płycie, która stała się kultowa i inspiruje dziś artystów również młodego pokolenia. Masz jakieś refleksje związane z upływem czasu?

Reni Jusis: Nie, na no dzień staram się o tym nie myśleć, bo to byłoby zbyt sentymentalne. Zresztą dotąd zawsze unikałam jubileuszy. Ale ta płyta rzeczywiście okazała się tak ważna jednocześnie dla mojej publiczności i dla artystów tworzących dziś rynek muzyczny, że zdecydowałam się na ten krok. Myślę, że podejmując decyzję o nagraniu „Re Trans Misji” odcięłam pępowinę, bo przez dwadzieścia lat odrzucałam większość remiksów, które do mnie przychodziły. Również dlatego, że wydawało mi się, że one nie wnoszą nic nowego. A teraz wydarzyło się coś niezwykłego, muzycy i producenci, którzy występują na „Re Trans Misji” stworzyli zupełnie nowe jakości. To są już ich utwory, przefiltrowali ich przez siebie, swoje wrażliwości, dali im nowe życie. Wielka wdzięczność, że to tak mocno rezonuje, bo ta płyta była bardzo ważna też dla mnie.

Po niej bardzo dużo się zmieniło, odcięłam łatkę „Zakręconej” i zaczęłam pracować na nowy styl muzyczny, w który zakorzeniłam się na dłużej.

Ale nie była to droga prowadząca zawsze tylko w górę, mimo spektakularnego debiutu, który zgarnął trzy Fryderyki.

Zdecydowanie nie. Ze wszystkich stron słyszałam wtedy podszepty, że druga płyta powinna być taka sama, jak pierwsza, że trzeba odcinać kupony od świetnej sprzedaży. Ale dla mnie taki ruch byłby krokiem wstecz, chciałam szukać siebie. I odnalazłam się na mojej trzeciej płycie, „Elektrenice”, która nie odbiła się prawie żadnym echem. Ta muzyka jeszcze nie była popularna w naszym kraju. Zagraliśmy bardzo trudną trasę koncertową, gdzie, delikatnie mówiąc, nie było tłumów.

Ludzie nie wiedzieli jak się tańczy, kultura klubowa była w powijakach.

Trudno było wtedy utrzymać zespół i w ogóle żyć z tego. Po koncertach nie mieliśmy hotelu, wracaliśmy po nocach do domu przez pół Polski. Pamiętam trudną rozmowę z menedżerem o tym, co dalej i swoją konsekwencję: dalej to samo, chcę dalej robić taką muzykę.

Źródło: Wprost