JESTEŚMY OPEROWĄ ALBANIĄ?

JESTEŚMY OPEROWĄ ALBANIĄ?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak wieść niesie, po "zamachu stanu" na dyrekcję Mariusza Trelińskiego, do repertuaru Opery Narodowej ma szerzej wniknąć tak zwana klasyka polska. Zamierzenie teoretycznie chwalebne, ba, nawet do wykonania, gdybyśmy tylko mieli wybitne lub przynajmniej wartościowe i popularne opery, jak Francuzi, Niemcy, Włosi, Rosjanie czy Czesi. Niestety, na tle kultury Zachodu, jesteśmy niemal operową Albanią. Cóż więc może oznaczać ta klasyka polska? Arcydzieła są trzy, to "Straszny dwór" Moniuszki, "Król Roger" Szymanowskiego i Pendereckiego "Diabły z Loudun". Penderecki nabija też licznik dzieł wybitnych: myślę o "Czarnej masce", "Raju utraconym" i "Królu Ubu". Wśród wartych wystawienia dzieł są jeszcze kompletnie zapomniane, XX-wieczne kompozycje Różyckiego ("Eros i Psyche" z pewnością) i Twardowskiego ("Maria Stuart"). Z powodów sentymentalnych trudno nie wymienić "Halki". Jest więc złota dziewiątka, lecz może o czymś zapomniałem, więc powiedzmy: złota dziesiątka, w której blisko połowa to... Penderecki! Cała reszta nadaje się na śmietnik historii. "Krakowiacy i Górale"? Sympatyczny skansen - do strawienia tylko z kupletami Młynarskiego. Wtórne dzieła Kurpińskiego? Najlepsza terapia antyoperowa, co potwierdza wystawiona kilka lat temu "Jadwiga, królowa Polski". A może smętna "Legenda Bałtyku"? Nie jest wykluczone, że triumf polityki nad sztuką i źle rozumianego patriotyzmu nad prawdziwą kulturą przywiedzie na naszą reprezentacyjną scenę jeszcze inne gnioty, jak "Manru" Paderewskiego (w końcu był premierem!), czy "Konrad Wallenrod" Żeleńskiego, który już pojawił się na ustach dyrektora Pietkiewicza. "Spłacenie zobowiązań wobec kultury narodowej", jak to określił nowy Pan Dyrektor w jednym z wywiadów, może w operowym kontekście oznaczać tylko powrót do szkolnych wycieczek, umierających z nudów na widowni podczas spektaklu o wielce czcigodnych intencjach. | JM