T-Mobile Nowe Horyzonty: tryumf kina kameralnego

T-Mobile Nowe Horyzonty: tryumf kina kameralnego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dominga Sotomayor Castillo (fot. PAP/Maciej Kulczyński)
We Wrocławiu skończyła się 12. edycja festiwalu T-Mobile Nowe Horyzony. Roman Gutek wychowuje kolejne pokolenie widzów.
Grand Prix przypadło filmowi „Od czwartku do niedzieli” Domingi Sotomayor Castillo, a nagroda Fipresci (Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych - Fédération Internationale de la Presse Cinématographique) - „Sąsiedzkim dźwiękom” Klebera Mendonca Filho. Zwyciężyło kameralne kino poświęcone codziennym problemom. W pierwszym filmie dwoje młodych rodziców postanawia się rozstać, ale przed zakończeniem małżeństwa jadą jeszcze z dziećmi na wycieczkę. Castillo obserwuje ich zachowanie uważnie i wychwytuje pozornie nieistotne spojrzenia i gesty, w których odbijają się wypalenie i emocjonalna pustka. Fajerwerków nie ma również w „Sąsiedzkich dźwiękach”. Fliho portretuje mieszkańców osiedla, które niczym soczewka skupia problemy Chile. Przede wszystkim jednak pokazuje zagubienie człowieka błąkającego się smętnie między domami, znudzonego pracą, niepotrafiącego wejść w prawdziwy związek.

Oba te obrazy są interesującymi propozycjami, a ich realizacja nie kosztowała wiele. Źródłem ich powodzenia nie są więc pieniądze lecz dobre wyczuwanie problemów współczesności przez autorów obrazów - ich słuch i  zmysł obserwacji.

Kiedy zobaczyłem Castillo z nowohoryzontową nagrodą, ucieszyłem się z jednego jeszcze powodu. Jury uhonorowało 26-letnią debiutantkę. Fajnie - bo przecież TNH to festiwal młodych. Tych, którzy wykrzykują na ekranie swój bunt i tych, którzy chłonąc „gutkowe” filmy, otwierają się na nową wrażliwość i sztukę.

Pamiętam czasy, kiedy jeździłem na festiwal Nowe Horyzonty do Cieszyna. Niewielkie, przygraniczne, wielokulturowe miasteczko żyło kinem. Na każdym kroku wpadało się na znajomych - takich jak ja wówczas – uczniów i studentów, którzy wpychali kilka T-shirtów do plecaka i jechali, żeby przez 11 dni oglądać filmy. Z przerwami na smażony ser i piwo po czeskiej stronie.  Ewentualnie knedliczki.

Dzisiaj we Wrocławiu spotykam przede wszystkim filmowców, dystrybutorów, dziennikarzy. Z Polski, ale coraz częściej również ze świata. Także dzięki ciekawemu, nowemu, branżowemu wydarzeniu Polish Days, w czasie którego omawiane są nowe projekty, Wrocław ma szansę stać się istotnym miejscem spotkań i budowania sieci profesjonalnych kontaktów dla twórców.

A co się stało z tamtymi dawnymi studentami?  Przypominam sobie znajomych, których spotykałem w Cieszynie. Ktoś został biologiem, ktoś prawnikiem albo lekarzem. Ciężko im wyrwać się z pracy, żeby obejrzeć nowe filmy Weerasethakula, kiedy kancelaria prowadzi ważny merger albo w lecie brakuje na oddziale chętnych do dyżuru. Ale dawne pokazy Vardy, Tsai Ming-lianga, Todda Solondza zmieniły ich wrażliwość. Roman Gutek nauczył ich, że kino nie musi mieć twarzy Supermana ani maski Batmana, pomógł przełamać własną ignorancję. Bo tym właśnie był jego festiwal - lekcją tolerancji i szacunku dla inności,  szlifowaniem własnego gustu.

A wracając do pytania - co ze studentami na Horyzontach? Głupio przyznać, jest ich mnóstwo - świetnych, otwartych na świat, ciekawych najtrudniejszego współczesnego kina. Tylko ja już ich nie znam.

Zachęcamy do lektury bloga Krzysztofa Kwiatkowskiego.