Magdalena Frindt, „Wprost”: Emmanuel Macron to polityczny zwycięzca czy przegrany? Jak pan ocenia dobiegającą końca kadencję tego polityka w fotelu prezydenta Francji?
Tomasz Orłowski, były ambasador RP we Francji, prof. Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza Modrzewskiego i Paris School of International Affairs: Można powiedzieć, że pięcioletni mandat Emmanuela Macrona kończy się w nieoczekiwany sposób, do czego przyczyniła się pandemia koronawirusa. Przygotowywane reformy w pewnym momencie zostały zawieszone. Przede wszystkim chodzi o potężną reformę systemu emerytalnego we Francji. Dlaczego to jest ważny temat? System emerytalny we Francji, który de facto pochodzi z 1945 roku, w dużej mierze był związany z nieistniejącymi dzisiaj realiami, silnej wówczas tak zwanej klasy robotniczej, wpływu komunistów na rząd tymczasowy.
System ten był praktycznie niereformowany od przeszło 70 lat, chociaż zmiany były wielokrotnie obiecywane. Emmanuel Macron zaczął go reformować, powiedziałoby się ze stosunkowo dużym sukcesem, ale potem przyszła pandemia i prace zostały zawieszone. To nie jest tak, że obietnice nie zostały spełnione, tak jak często w polityce bywa, tylko pandemia COVID-19 w zasadniczy sposób uniemożliwiła kontynuację reform strukturalnych.
Pandemia naznaczyła ostatnie dwa lata politycznych decyzji.
To, w jaki sposób Emmanuel Macron radził sobie z pandemią, jakie decyzje podejmował, również ma wpływ na ocenę społeczną jego prezydentury. Francja wprowadziła rygorystyczne wymogi sanitarne dotyczące zwalczania rozprzestrzeniania się pandemii. I widać, że to przynosi efekty, mimo że są protesty.
Kadencja prezydenta kończy się za trzy miesiące i generalna ocena jest taka, patrząc na sondaże opinii publicznej, że sytuacja Francji ani się nie poprawiła, ani się nie pogorszyła. Czy to jest dobrze? Prawdopodobnie w czasach kryzysu to nie jest zła recenzja.
Francuski elektorat będzie wyrozumiały? Wyborcy często chcą odczuć korzystne zmiany natychmiast.
W 2017 roku Emmanuel Macron został wybrany na fali z jednej strony zaskoczenia, a z drugiej takiego ponadpartyjnego uczucia nadziei, że jemu wreszcie uda się przeprowadzić wspomniane reformy. Patrząc na francuski elektorat w odniesieniu do wprowadzania zmian, nasuwa mi się skojarzenie ze stosunkiem człowieka do dentysty: wie, że powinien pójść, a boi się bólu. Tak właśnie w najprostszy sposób wygląda nastawienie Francuzów do reform.
Są również tacy, którzy mówią, że Francja jest krajem, w którym reformy bardzo trudno się przeprowadza w przeciwieństwie do np. modelu brytyjskiego, czy nawet niemieckiego. Właśnie dlatego Francja jest krajem rewolucji. Tutaj bardzo trudno jest osiągać zgodę na reformowanie kraju i bardzo często trzeba przechodzić do działań bardziej radykalnych. Jedną z form takich działań jest silna władza prezydenta, który może pewne decyzje narzucać, nie prowadząc w tym zakresie dialogu społecznego. Oczywiście dzisiaj to jest już prawie niemożliwe, ale cała francuska energetyka jądrowa była zbudowana na jednej decyzji prezydenta – bez głosowania parlamentu, bez konsultacji społecznych. Po prostu w ten sposób rządziło się we Francji.