Potrzebny był hormon wzrostu, leki na tyfus i antybiotyki, o które trzeba było się zwracać do Agencji Rezerw Strategicznych. Najczęściej jednak ludzie przychodzą z prozaicznymi sprawami – potrzebują informacji, kontaktów albo chcą po prostu odpocząć. Po napaści Rosji na Ukrainę biuro poselskie w samym środku Warszawy zamieniono w otwarty punkt pomocy ofiarom wojny.
–Przychodzimy tu prawie od początku. Ja staram się pomagać z tłumaczeniami i informacją, ale myślę, że większą pracę wykonuje on. (Cristina wskazuje na swojego małego syna – Lwa – red.). Ukrainka z Iwano-Frankiwska mieszka w Polsce od dwóch lat, Lew urodził się już tutaj. – To mały warszawiak – mówi. I dodaje: trafiają tu do nas ludzie zmęczeni, przestraszeni, straumatyzowani i poza pomocą, potrzebują zwykłego uśmiechu. Patrzą na małego i stres trochę z nich opada. Rzeczywiście, „mały warszawiak” kompletnie nie przejmuje się obcymi twarzami wokół i spokojnie zajmuje się swoją zabawką. Tak wygląda codzienność w punkcie pomocy Ukraińcom, który stworzono w miejscu, które miało służyć do robienia polityki.
Źródło: Wprost
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.