Nie ma miejsc dla rodzących kobiet

Nie ma miejsc dla rodzących kobiet

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tysiące ciężarnych kobiet mogą mieć w tym roku problemy ze znalezieniem w szpitalach wolnego miejsca na poród - wynika z raportu, do którego dotarł "Dziennik". W samej Warszawie brakuje 1500 łóżek porodowych.

Szpitale odsyłają rodzące kobiety do miast oddalonych nawet o 200 km. NFZ przeznaczył zbyt mało pieniędzy na porody i szpitale zlikwidowały część miejsc na oddziałach położniczych, zamieniając je np. na geriatryczne. A źle zaplanował wydatki dlatego, że Główny Urząd Statystyczny prognozował na najbliższe cztery lata potężny niż demograficzny, a w rzeczywistości liczba porodów wzrasta o 12 tys. rocznie.

Kiedy Aneta Kunert z Warszawy wspomina dzień, w którym jej dziecko przyszło na świat, chce jej się płakać. Starannie wybrała miejsce na poród - znany warszawski szpital położniczy im. św. Zofii. Kiedy jednak nadszedł czas rozwiązania i stawiła się na izbę przyjęć, usłyszała, że w tym szpitalu rodzić nie może. "Była noc. Odeszły mi wody płodowe, a oni mówią, że mam jechać do innego szpitala. Ledwo zdążyli mnie odwieźć" - mówi. Podobne historie opowiadają nam inne kobiety.

Takie historie powoli stają się normą. Tysiące ciężarnych kobiet w całym kraju musi się liczyć z tym, że nie zostaną przyjęte na jakąkolwiek porodówkę w swoim mieście, nawet jeśli wcześniej umówią się na wynajęcie sali czy zapiszą do konkretnej położnej. W samym tylko województwie mazowieckim do końca roku zabraknie miejsca dla co najmniej 1500 rodzących kobiet - wylicza autor raportu na ten temat, mazowiecki konsultant ds. ginekologii i położnictwa Mirosław Wielgoś. Dokument trafił właśnie na biurko minister zdrowia Ewy Kopacz.

Raport, który dostała szefowa resortu zdrowia, mówi tylko o województwie mazowieckim, z naszych informacji wynika jednak, że podobna sytuacja jest w całym kraju.

Nasi rozmówcy wskazują bez wahania winnego tych wszystkich dramatów - NFZ.

"Urzędnicy twierdzą, że dokładnie wiedzą, ile dzieci się urodzi w naszym regionie i rezerwują dla nich pieniądze. Resztę każą nam przeznaczać na inne oddziały" - mówi dyrektor medyczny w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Koninie Arkadiusz Kubacki. Szpitale zmniejszają więc kosztowne oddziały położnicze albo przekształcają w inne. Na Śląsku jedną z porodówek zamieniono na geriatrię, na Pomorzu w miejscu ginekologii zrobiono internę, a w Łodzi - psychiatrię.

Urzędnicy NFZ wskazują jednak innego winnego - GUS. Wydatki na porody szacowane były według ich prognoz demograficznych, a te zakładały, że do 2012 r. będziemy mieli głęboki niż. Prognozy się nie sprawdziły. W ubiegłym roku urodziło się 388 tys. dzieci, a więc o 12 tys. więcej niż dwa lata temu. "W tym roku trend wzrostowy będzie się utrzymywał" - przyznaje Lucyna Nowak, dyrektor departamentu demografii GUS.

"Szpitale muszą powiększyć oddziały położnicze, bez tego nie wybrniemy z problemów" - kwituje Jerzy Serafin, rzecznik mazowieckiego NFZ.