PR-owcy premiera kontra PR-owcy prezydenta

PR-owcy premiera kontra PR-owcy prezydenta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Między prezydentem a premierem trwa wojna – pisze "Dziennik" w ostatniej części reportaż z cyklu o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego. Zdaniem gazety, PR-owcy Donalda Tuska dzięki zręcznym sztuczkom marketingowym, a czasem uderzeniom poniżej pasa, zepchnęli Lecha Kaczyńskiego do głębokiej defensywy. Stawką w tej batalii jest prezydentura 2010 roku.
„Dziennik" przyznaje, że jeszcze żaden prezydent Polski nie spotykał się z tak lawinową krytyką i niechęcią ze strony opozycji i nigdy przeciwko głowie państwa nie grano tak ostro i często niesprawiedliwie. Najlepszym przykładem – zdaniem gazety - jest zadane publicznie przez Janusza Palikota pytanie: "Czy prezydent pije?".

Wszyscy, którzy go znają wiedzą, że lubi czerwone wino i wieczorne gawędy, „ale on  nie ma problemów z alkoholem. Niewiele osób wie też, że prezydent ma niezwykle mocną głowę" - mówi jego niedawny i bliski współpracownik.

Gazeta twierdzi, że Platforma wyciągnęła wnioski z podwójnej przegranej w 2005 r.  i brutalnej lekcji udzielonej jej przez PR-oców PiS (słynny dziadek z Wermachtu i pusta lodówka jako zapowiedź rządów Platformy). Dlatego do nowej rozgrywki o prezydenturę PO przystąpiła z precyzyjnym planem i metodą walki: - Publiczność ma zobaczyć prezydenta agresywnego, kłótliwego, małostkowego i obrażalskiego.
Ekipa Tuska, która nieźle opanowała polityczny PR, nie przepuszcza żadnej okazji. Zadanie nie jest trudne, bo Kaczyński łatwo daje się prowokować.

Sztab platformowych PR-owców wykorzystuje bezwzględnie słabe strony prezydenta, podziały w jego otoczeniu, nieudolność pałacowych urzędników. Dobrym przykładem jest akcja Radka Sikorskiego, który ogłosił w Brukseli, że musi przerwać rozmowy i wracać natychmiast do Polski na wezwanie Lecha Kaczyńskiego. Przekaz był jasny: awanturniczy prezydent przerywa wizytę szefa dyplomacji, bo ma fanaberię ,by natychmiast wezwać go na dywanik.
Tyle że prezydent wcale nie wzywał ministra. Wysłał mu tylko sygnał, że się chce z nim zobaczyć przed ważną wizytą na Ukrainie.
Zastanawiająco długo prezydent i jego otoczenie nie potrafili się odnaleźć w tej grze. Ich skuteczny PR znany z dwóch kampanii 2005 r. zniknął w partyjnych bójkach, na zapleczu obozu Kaczyńskich.
Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski oskarżali Michała Kamińskiego i Adama Bielana o celowe przegranie wyborów na zlecenie oligarchów, flirty z Platformą i machlojki finansowe przy własnych kampaniach europarlamentarnych. Kamiński i Bielan z kolei kreślili "spisek" zorganizowany przez wrogi tandem: "Ziobro i Kurski chcą zepchnąć PiS i prezydenta w antyeuropejski narożnik, notowania partii spadną do kilkunastu procent. Posłowie, którzy boją się, że w następnym rozdaniu nie wejdą do sejmowej reprezentacji, pójdą do Jarosława Kaczyńskiego i wymuszają na nim rezygnację: "Potrzebna jest zmiana pokoleniowa." "Jaka?". "Niech liderem będzie Ziobro".
Szczytem upadku była historia z ratyfikacją traktatu lizbońskiego. Prezydent kompletnie się pogubił. Nikt już nie wiedział, czy jest za Unią, przeciw niej, czy może nie ma zdania.
Autorem planu ratunkowego, który prezydent kupił, jest teraz Michał Kamiński. Zakłada on, że prezydent będzie schodził z linii strzału doradców premiera i nie reagował na faule oraz pozwoli ekipie Tuska, by sama się skompromitowała.
Kaczyński ma w nowy, inny niż do tej pory sposób wyrażać swoje zdanie w najważniejszych dla państwa sprawach jako polityk, który szuka dla swoich pomysłów jak najszerszego poparcia. W planie jest seria dyskusji, z udziałem partyjnych liderów i autorytetów "o dużych" nazwiskach. Efekty tych "okrągłych stołów" mogą być przekuwane na inicjatywy legislacyjne, popierane przez Lecha Kaczyńskiego. Wyselekcjonowano już kilka tematów do prezydenckich "okrągłych stołów": bezpieczeństwo energetyczne, polityka karna, sprawy zagraniczne czy ochrona praw pracowniczych.