Triumf Tayyipa Wielkiego

Triumf Tayyipa Wielkiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
Prezydent Turcji Tayyip Recep Erdogan (fot.mat.prasowe) 
Jeszcze kilka lat temu europejskie ambicje Turcji zbywane były niecierpliwym machnięciem ręki. Turcja w Unii? Nieee, poczekajcie panowie jeszcze parę lat. Trwanie Ankary w wiecznej kolejce już od lat 60. ubiegłego wieku stało się stanem permanentnym, a dla niektórych polityków (jak dla Nicolasa Sarkozy’ego) nawet tego było za wiele. Ciekawe jak dzisiaj Sarkozy czuje się widząc Angelę Merkel i Donalda Tuska pielgrzymujących do Gaziantep, prawiących Turkom pochwały i składających kolejne obietnice. A to zacieśniania kontaktów, a to worków pieniędzy, a to ruchu bezwizowego. Byle tylko Turcja łaskawie zatrzymała fale uchodźców, przed którą związek najbogatszych i podobno nieźle zintegrowanych państw nie potrafi się obronić.

Tayyip Recep Erdogan triumfuje. Turecki prezydent aspirujący do roli „małego sułtana” dobrze wie, że w obecnej sytuacji to on jest górą. Co z tego, ze wszyscy wiedza o jego autorytarnych zapędach, rozprawie z niezależnymi mediami i opozycją. Kto przypomni rządowi w Ankarze dziennikarzy siedzących w więzieniach (w kraju należącym do NATO jest ich więcej niż w powszechnie potępianym Iranie), kto wypomni niejednoznaczną, wręcz sprzeczną z interesami sojuszników politykę wobec wojny w Syrii? Wreszcie gdzie są głosy potępienia wobec bezwzględnej rozprawy z Kurdami przeprowadzanej pod cynicznymi hasłami „walki z terroryzmem”? Nie wspominając o poniżającej uległości wobec Ankary za jaką uznać trzeba zgodę na postawienie przed sądem niemieckiego satyryka, który głupawym wierszykiem obraził prezydenta Turcji (przy czym mało kto pamięta, że za podobne „zbrodnie” w Turcji w więzieniach siedzi ponad 1800 osób).

Erdogan pozwolił sobie na uwagę, że „dzisiaj UE bardziej potrzebuje Turcji niż Turcja Europy”. I niestety ma rację. Tymczasem Berlin i Bruksela zapędziły się w dyplomatyczny kozi róg, zwłaszcza w sprawie ruchu bezwizowego. Zgodnie z obietnicami decyzje należy podjąć do czerwca, a na to Unia nie jest w żaden sposób przygotowana. Turcy wiedzą o tym, ale tym bardziej będą egzekwować to co im obiecano. Ambasador Turcji przy UE stwierdził wprost: „my swoje zobowiązania wykonaliśmy, teraz czas na Unię Europejską”.

A jeśli nie? Co stanie się jeśli decyzje brukselskich eurokratów podważy Parlament Europejski, który musi jeszcze sprawę poddać pod głosowanie? Można się domyślać, że wówczas szybko osłabnie kontrola egejskiego wybrzeża, z którego w kierunku greckich wysp odprawiają się ciągnący do Europy imigranci.

A jeśli padnie słowo „tak”? Wówczas migrantów z Syrii nie będzie, za to kilkaset tysięcy Kurdów ze wschodniej Turcji bez angażowania przemytników ludzi może po prostu kupić bilet na pierwszy lepszy samolot do Niemiec i na lotnisku wypowiedzieć magiczne słowo „azyl”. Ku najwyższej radości prezydenta Erdogana. I przerażeniu dyplomatów, zarówno unijnych jak i niemieckich.

No a gry już obywatele Turcji sforsują przebojem unijne granice to argument zyskają kolejni sąsiedzi czekający w kolejce: Gruzini, Albańczycy z Kosowa, Ukraińcy. Jakie wykręty  pozostaną Brukseli, by ich powstrzymywać ad calendas graecas?