O tej historii pisze portal spokesman.com. Katie Holley mieszka w Melbourne na Florydzie. W połowie kwietnia kobieta obudziła się, ponieważ miała wrażenie, że po jej lewym uchu przesuwało się coś zimnego. Szybko pobiegła do łazienki, wzięła bawełniany wacik i powoli wsunęła do ucha. Wtedy poczuła, że w środku coś się rusza tak, jakby próbowało wejść w głąb kanału usznego.
Wizyta u lekarza
Po wyciągnięciu wacika okazało się, że znajdują się na nim małe brązowe kawałki wyglądające jak nogi. Holley pomógł mąż, który za pomocą pęsety wyciągnął parę odnóży z jej ucha. Następnie małżeństwo udało się na pogotowie.
Lekarz wyciągnął z ucha coś, co wyglądało jak szczątki małego owada. Kobiecie przypisano antybiotyk oraz krople do uszu. Po dziewięciu dniach Holley wciąż odczuwała dyskomfort w uchu, więc ponownie udała się do lekarza. Umówiono ją także na wizytę do specjalisty, ponieważ istniała obawa, że w kanale usznym znajdują się pozostałości po insekcie.
„Moje otwory uszne są idealne”
Specjalista wyciągnął z ucha kobiety głowę, tułów oraz kończyny i długie czułki czegoś, co wyglądało jak dorosły karaluch. Na szczęście dla niej, te owady gryzą bardzo rzadko, a jeśli już zdecydują się na atak, to ich ukąszenia nie są szkodliwe.
Holley z dystansem podeszła do swojej nietypowej przygody. „Nie przejmuję się, gdy nieznajomi kwestionują w internecie mój światopogląd czy preferencje polityczne, ale lepiej przestańcie kwestionować rozmiar moich otworów usznych! Moje otwory uszne są idealne" – napisała kobieta.
Czytaj też:
Z ciała 38-latki wydobyli kilkanaście robaków. Miały nawet 20 cm