Do Borodzianki przyjeżdżamy od strony Żytomierza. Ostatnie 30 km już zapowiada, co czeka nas dalej w miasteczku, w którym przez ostatnie dni trwały ekshumacje cywilnych ofiar bestialskich mordów Rosjan, którzy wyszli stamtąd 1 kwietnia.
Drużnia. Tuż przed wjazdem do Borodzianki. Natalia Dobryweczer pokazuje nam swój dom ostrzelany z BTR i czołgu tuż na początku konfliktu. Niemal z każdej strony. Jeden z pocisków, który wpadł przez ścianę, mieści się na dłoni. Kolejny rozerwał ścianę budynku, powodując spękania oddzielające część ściany z oknem od reszty. Drzwi do pokoju prawie wyleciały z zawiasów, połowy nie ma. Na zewnątrz w obejście uderzył pocisk gazowy.
– Chowałam się potem kilka dni u sąsiadów, ale w końcu 6 marca zdecydowałam się wyjechać do Lwowa, zostawiłam to wszystko, bałam się – relacjonuje kobieta w rozmowie z „Wprost”.
Do domu wróciła w ostatni piątek. Na prawosławną Wielkanoc.
Rosyjskie pojazdy jechały ulicą i po prostu strzelały w co popadnie. Naprzeciwko jej domu, w lokalach usługowych, też są zniszczenia. Wcześniej we wsi Wablja mogliśmy zobaczyć podobne. A dalej, w samej Borodziance, było tego jeszcze więcej i wyglądało jeszcze gorzej.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.