Tu brakuje praktycznie wszystkiego. Borodzianka: Witamy w piekle

Tu brakuje praktycznie wszystkiego. Borodzianka: Witamy w piekle

Zniszczony autobus w Borodziance
Zniszczony autobus w Borodziance Źródło:Wprost / Karolina Baca-Pogorzelska
– Macie może chleb albo trochę benzyny? – zagaja młody chłopak, gdy przed cerkwią rozpakowujemy pomoc humanitarną z Mińska Mazowieckiego, miasta partnerskiego Borodzianki, oddalonej od Kijowa o około 50 km. Bo w niej, choć przywrócono media, brakuje praktycznie wszystkiego. A mimo trwających porządków, widok na miejscu wciąż jest wstrząsający.

Do Borodzianki przyjeżdżamy od strony Żytomierza. Ostatnie 30 km już zapowiada, co czeka nas dalej w miasteczku, w którym przez ostatnie dni trwały ekshumacje cywilnych ofiar bestialskich mordów Rosjan, którzy wyszli stamtąd 1 kwietnia.

Drużnia. Tuż przed wjazdem do Borodzianki. Natalia Dobryweczer pokazuje nam swój dom ostrzelany z BTR i czołgu tuż na początku konfliktu. Niemal z każdej strony. Jeden z pocisków, który wpadł przez ścianę, mieści się na dłoni. Kolejny rozerwał ścianę budynku, powodując spękania oddzielające część ściany z oknem od reszty. Drzwi do pokoju prawie wyleciały z zawiasów, połowy nie ma. Na zewnątrz w obejście uderzył pocisk gazowy.

– Chowałam się potem kilka dni u sąsiadów, ale w końcu 6 marca zdecydowałam się wyjechać do Lwowa, zostawiłam to wszystko, bałam się – relacjonuje kobieta w rozmowie z „Wprost”.

Do domu wróciła w ostatni piątek. Na prawosławną Wielkanoc.

Rosyjskie pojazdy jechały ulicą i po prostu strzelały w co popadnie. Naprzeciwko jej domu, w lokalach usługowych, też są zniszczenia. Wcześniej we wsi Wablja mogliśmy zobaczyć podobne. A dalej, w samej Borodziance, było tego jeszcze więcej i wyglądało jeszcze gorzej.

Źródło: Wprost