– Nie czekaliśmy na wojnę. 24 lutego planowaliśmy posiedzenie w sprawie rozwoju turystyki. Jakie bomby? Miasto nie było gotowe. Granica nie była gotowa. Pogranicznicy nie stawiali oporu – mówi Kateryna Lytwyn z miejskiej rady. Z młodą urzędniczką spotykamy się w centrum miasta. Teraz można tu kupić kawę, dookoła kwitną kwiaty na klombach, ludzie spacerują. Katia zabierze mnie w rejony, gdzie przyszedł „rosyjski brat”.
– Kiedy tylko w naszą stronę poleciały pierwsze kule, przestaliśmy być braćmi. Momentalnie. Każdy w Czernihowie został ochotnikiem Sił Zbrojnych Ukrainy – mówi żołnierz w kominiarce, odbijając pytanie o przygraniczne braterstwo.
Wyjechawszy z czystego centrum na wschodnie przedmieście, do Nowoseliwki, mam wrażenie, że przenieśliśmy się do piekła. Doszczętnie zburzony dom, następny, jeszcze jeden – cała ulica. Poprzez zwały gruzu prześwituje tak samo zniszczona sąsiednia ulica. Ruiny po horyzont. W ruinach dziecięce zabawki, albumy z fotografiami, wózki, pobite naczynia. Na drzewach bielizna. Na jednym z podwórzy, z pozoru opustoszałych, suszą się dziecięce śpioszki. Ludzie wracają na swoje obejścia, usiłują odnowić życie. Nad zgliszczami krąży bocian, niesie do gniazda gałązkę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.