Sposób na Teheran?

Sposób na Teheran?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Irańczycy mają prawo do rozwijania technologii nuklearnej w celach pokojowych? Każdy kraj ma takie prawo. Tyle, że w przypadku Iranu nie ma pewności, po co wzbogaca uran, a słowo "impas" od wielu lat towarzyszy wszelkim próbom odpowiedzi na to pytanie.
Przykładem może być sprawa ośrodka w Natanz. Irańczycy twierdzili, że prowadzone tam prace w mają charakter naukowy i pokazali nawet międzynarodowym inspektorom kaskadę 164 wirówek do wzbogacania uranu. Jednak inspektorzy szybko odkryli, że irańscy naukowcy przygotowują w Natanz poza małą kaskadą także taką na 50 tys. centryfug. Dzięki nim mogliby stworzyć bombę w ciągu góra dwóch lat… Po co im 50 tys. wirówek? Nie wyjaśnili. Inny przykład: w Araku wzbogacano pluton. Do celów pokojowych jest on całkowicie bezużyteczny, za to doskonały do produkcji bomby. I znów na pytanie do czego Iranowi wzbogacony pluton brak odpowiedzi.

Dowodów na nieuczciwe zamiary Teheranu jest aż nadto, ale – choćby ze względu na szalejące ceny ropy – Amerykanie, Izrael ani nikt inny nie poważył się dotąd na rozpoczęcie wojny. Kluczem do rozwiązania problemu może być odpowiedź na pytanie, po co Teheranowi ta bomba. Wątpliwe, by twardogłowi chcieli wojować. Choć ich polityka wygląda na agresywną, nie jest irracjonalna ani lekkomyślna.

Irańczycy mają prawo czuć się sfrustrowani. Są czwartym na świecie eksporterem ropy naftowej (z ich złóż pochodzi 10 proc. tego surowca), a jednocześnie tylko obserwują, jak inne państwa regionu rozwijają się, a ich kraj ani drgnie. Przed rewolucją Iran pompował 60 mln baryłek ropy dziennie, dziś połowę z tego. Gospodarka od lat pogrąża się w kryzysie. Na rynek co roku wchodzi milion młodych, ale pracę znajduje tylko połowa. Jednocześnie na arenie międzynarodowej kraj, którego historia liczy siedem tysięcy lat, traktowane jest jak parias. Jak to zmienić? Wstąpić do klubu atomowego. Ajatollahowie wyciągnęli lekcję z tego, jak zaczęły być traktowane Pakistan czy Korea Północna, po tym, jak zdobyły bombę jądrową. Bomba to również dla Irańczyków przede wszystkim bilet wstępu do światowej pierwszej ligi.

Dialogu z Teheranem próbowali prawie wszyscy proponując najróżniejsze kompromisy. I odchodzili z kwitkiem. Tylko Ameryka nie chciała się dogadywać z Teheranem. Można zarzucać polityce George’a Busha, że zabrakło w niej determinacji, jaką miał Richard Nixon, gdy w 1972 roku odwiedził Pekin, by unormować stosunki z ChRL. Determinacji zabrakło, ale nie miało prawa jej być, bo w Teheranie nie ma rozmówcy na miarę Mao. Krajem rządzi beton, a konserwatywni pragmatycy, na czele z byłym prezydentem Hashemim Rafsanjanim, są w opozycji. Bush mógłby próbować dialogu z twardogłowym Ahmadineżadem, ale irański prezydent stoi na czele oficjalnych struktur państwowych, tymczasem równolegle z nimi funkcjonują struktury religijne. Ahmadineżad jest jedynie ich marionetką. A to ajatollahowie są zleceniodawcą i nadzorcą programu nuklearnego. Tego betonu Bushowi, ani jego następcy, żeby się nawet najbardziej starali, rozbić się nie uda. Ajatollahom na rękę jest bowiem konflikt z resztą świata.

Jak wyznał z rozbrajającą szczerością ajatollah Mahmood Hashemi Shahroudi kierujący wymiarem sprawiedliwości "naszym narodowym interesem jest zrażanie Wielkiego Szatana", bo "międzynarodowy ostracyzm to cena islamskiej rewolucji". Jeśli tacy ludzie zdobędą bombę nuklearną, istnieje potężne ryzyko, że zadbają, by znalazła się w rękach wrogów świata zachodniego.

Dialog jest właściwie niemożliwy, a szanse, że sankcje będą skuteczne, są małe, bo nie uznają ich choćby Chiny głodne energii. Przeprowadzona według scenariusza irackiego wojna wydaje się najgorszym sposobem na rozwiązanie problemu. Tyle, że jednocześnie najbardziej prawdopodobnym i jedynym skutecznym.