Rozłam w koalicji przeciw talibom

Rozłam w koalicji przeciw talibom

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pomimo stanowczego sprzeciwu administracji Baracka Obamy, mało kto wierzy, że Hamid Karzaj oraz koalicja międzynarodowa nie rozmawiają z talibami.
Oficjalnie żadnych rozmów z talibami nie ma. Siły międzynarodowe w Afganistanie (ISAF) wspierają rząd afgański w walce z nieprzyjacielem. Operacja „Moshtarak" i zapowiadana ofensywa w rejonie Kandaharu zdają się to potwierdzać. Ale nie od dziś wiadomo, że rozmowy taktyczne z bojówkami są już prowadzone. Choć amerykańska ambasador przy ONZ, Susan Rice wyraziła wiarę własnej administracji w to, iż prezydent Afganistanu Hamid Karzaj „jest zdecydowany prowadzić walkę z talibami do zwycięskiego końca”, to nikt nie ma takiej wiary – z Amerykanami na czele. Tym bardziej, że operacja w rejonie Kandaharu została przełożona nawet o kilka miesięcy.

Już w październiku 2008 roku amerykański sekretarz obrony Robert Gates przyznał głośno to, o czym inni mówili w kuluarach – być może konieczne będzie poparcie rozmów słabego rządu w Kabulu z talibami. W zeszłym roku publicznie stwierdził to Obama, w czym wsparł go Karzaj. W założeniu nastąpiłoby podzielenie władzy w kraju i zakończenie walk, a tym samym wycofanie sił NATO z tego nieprzyjaznego kraju. Ceną za to byłoby z pewnością wyrzeczenie się kontaktów z terrorystami, chociaż trudno uznać to za założenie realne. Cały ruch talibów opiera się na islamskim ekstremizmie, który popiera Al-Kaidę i inne terrorystyczne organizacje

Taki kontrowersyjny pomysł wsparł też swego czasu generał David Petraeus. „Trzeba rozmawiać z wrogiem" – przyznał odnosząc się do wcześniejszej sytuacji w Iraku, gdzie sunniccy liderzy przyłączyli się do wojsk koalicji we wspólnej walce przeciwko Al-Kaidzie. Zaproponował nawet rozmowy z Iranem, który również jest zainteresowany kwestią sąsiedniego Afganistanu. Rzeczywistość zdaje się bowiem potwierdzać obawy Karzaja – zakończenie walk możliwe jest tylko w przypadku porozumienia się z talibami. Widać to doskonale na przykładzie miejscowości Marja, która była twierdzą talibów. Po krwawej batalii cztery miesiące temu siły koalicji zajęły Marję, ale do tej pory nie stworzono struktur państwowych – w polityczną pustkę znów wchodzą talibowie

Nawet szef NATO, Anders Fogh Rasmussen niedawno stwierdził, iż rozmowy z talibami są brane pod uwagę. Jak przekonuje Rasmussen, celem NATO jest obecnie wsparcie politycznej ofensywy. „Ma ona zmienić sytuację polityczną w strategicznych obszarach Afganistanu. Dzięki niej najbardziej radykalne grupy partyzantów zostaną zmarginalizowane". Znamienne jest, iż Rasmussen do grup radykalnych zaliczył wszystkie te, które „niezależnie od sytuacji nie wyrzekną się terroryzmu i zastraszania”. Przesłanie jest więc oczywiste – NATO dojrzało, a właściwie pogodziło się z faktem, że rozmowy z nieprzyjacielem to jedyny sposób na zakończenie przeciągającego się koszmaru afgańskiego.

O co więc tak naprawdę chodzi? Problemem nie są rozmowy z talibami, bo te są kwestią czasu. Koalicję międzynarodową coraz bardziej irytuje postawa Hamida Karzaja, który nie tylko zdaje się nie chcieć powołać efektywnego rządu, ale – co gorsza – działa za plecami ISAF. Co innego rozmawiać z wrogiem za plecami sojusznika, co innego za jego zgodą i razem z nim. Ta gra na dwa fronty sprawia, że Karzaj traci resztki zaufania w NATO. Być może już niedługo konieczne stanie się zastąpienie go kimś bardziej spolegliwym.