Koreańskie status quo

Koreańskie status quo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Koreę Północną czeka w najbliższym czasie zmiana lidera. W interesie wszystkich jest, by proces ten przebiegł pokojowo.
Kim Dzong Il, „Umiłowany Przywódca" Koreańczyków, ma wprawdzie dopiero 68 lat, ale ze strzępków informacji docierających do nas z Phenianu wynika, że koreański dyktator jest ciężko chory. Murowanym kandydatem do zostania następnym liderem komunistycznego skansenu jest Kim Dzong Un – kolejny przedstawiciel dynastii Kimów. Sukcesja w warunkach dyktatury zawsze wiąże się z nadziejami na odwilż. Trzeba sobie jednak powiedzieć szczerze – dziś nie ma praktycznie żadnych szans na demokratyzację Korei, a tym bardziej – to już brzmi jak czysta fantastyka – na zjednoczenie Północy z Południem.

Z dużym prawdopodobieństwem można prognozować, że oddanie władzy nastąpi pokojowo. Korea Północna nie jest latynoamerykańską czy afrykańską dyktaturą, w której pierwszy z brzegu kapral czy porucznik dokonuje przewrotu przejmując ster rządów w swoje ręce. Państwu Kimów bliżej jest dziś do monarchii, w której dziedziczenie władzy jest mechanizmem naturalnym. Ewentualni puczyści mieli szansę na sukces w ubiegłym roku – wtedy, gdy Kim Dzong Il poważnie niedomagał i musiał porzucić większość swoich obowiązków. Państwem kierował w tym okresie szwagier Kima, który zaopiekował się też koreańskim delfinem - Kim Dzong Unem. Żaden puczysta się nie ujawnił. Wszystko zostało w rodzinie.

Zawirowania w ośrodku władzy kraju niedemokratycznego to zawsze doskonała okazja dla służb specjalnych innych państw, by wpłynąć na politykę tego państwa. Stany Zjednoczone wielokrotnie dokonywały przewrotów i obalały przywódców w rozmaitych bananowych republikach i innych autokracjach. Tym razem jednak tak nie będzie, a CIA nie doprowadzi do wyboru demokratycznego przywódcy, który otworzy Phenian na świat i doprowadzi do zjednoczenia z Koreą Południową. Paradoksalnie byłby to zresztą niepożądany scenariusz przede wszystkim dla… Korei Południowej, która jest zainteresowana utrzymaniem status quo. Bogaty Seul nie ma żadnego interesu w tym, by łączyć się z biedną Północą. Takie zjednoczenie byłoby ponad siły południowokoreańskiej gospodarki.   

A może Korea Północna stanie się chińskim satelitą? To również mało prawdopodobne, o czym na łamach „Financial Times" przekonuje północnokoreański dysydent Joo il Kim. W jego odczuciu taki scenariusz nie bierze pod uwagę koreańskiego nacjonalizmu – mieszkańcy Korei Północnej są niechętni wszystkim obcokrajowcom - nie tylko Amerykanom i Japończykom, ale również Chińczykom. Niezależnie więc od tego, kto zastąpi Kim Dzong Ila, w Korei Północnej raczej nic się nie zmieni. I będzie to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich – z wyjątkiem coraz mocniej zaciskających pasa mieszkańców państwa Kimów.