Moskwa zaniża straty w Osetii? (aktl.)

Moskwa zaniża straty w Osetii? (aktl.)

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bilans ofiar tragedii w rosyjskiej Osetii Północnej, to prawie 400 zabitych. Prezydent Putin oskarżył międzynarodowy terroryzm o napaść na Rosję, jednak zdaniem niektórych, sam Putin jest też współwinny tragedii.
W głównej kostnicy w stolicy Osetii Północnej, Władykaukazie, znajdują się 394 ciała ofiar tragedii - podała w niedzielę rano agencja AFP, potwierdzając domysły, że dotychczasowy oficjalny bilans - 338 zabitych - jest zaniżony.

Ofiar może być jednak jeszcze więcej niż 394, o których pisze AFP; kostnica we Władykaukazie to bowiem główny, lecz nie jedyny tego rodzaju zakład, do którego przewożono ciała zabitych w  północnoosetyjskiej szkole. Część ciał spoczywa w zakładach pogrzebowych w samym Biesłanie. Kilkuset rannych nadal jest w  szpitalach.

Byli zakładnicy, uczniowie szkoły, którą terroryści okupowali od  środy rano przez 52 godziny, opisują w rozmowie z dziennikarzami horror, którego stali się uczestnikami. 14-letni Azamat Biekojew przeżył cudem; gdy nastąpił szturm, przedarł się przez kłęby dymu i wyskoczył przez rozbite okno. W jego klasie przeżył on i dwie inne osoby.

Dla rosyjskich władz winnym piątkowej tragedii jest "światowy terroryzm", który od lat łączą one nieodzownie z toczącą się w  Czeczenii wojną. Prezydent Putin oskarżył terrorystów o "napaść" na Rosję. "Mamy do czynienia z bezpośrednią interwencją międzynarodowego terroryzmu przeciwko Rosji, z totalną, brutalną i  wielką wojną, która znów zabrała życie naszych rodaków" - powiedział Putin. "To napaść na nasz kraj" - dodał.

Putin przyznał jednak, że do tragedii w Biesłanie doprowadziły również spore zaniedbania ze strony rosyjskich władz. "Mogliśmy być bardziej skuteczni, gdybyśmy działali na czas i w  profesjonalny sposób (...) Przejawiliśmy słabość, a słabych się bije" - powiedział rosyjski lider.

Zdaniem Olega Gordiejewskiego, byłego oficera KGB, który współpracował z wywiadem brytyjskim i zbiegł na Zachód pod koniec lat 80., sam Putin ponosi część winy za piątkową tragedię.

"Rosyjscy negocjatorzy i kilka tysięcy funkcjonariuszy sił specjalnych (specnaz), którzy otoczyli budynek szkoły, byli zupełnie nieprzygotowani na to, co się stało. Wiedzieli o tym, że  terroryści zaminowali szkołę, mają na sobie ładunki wybuchowe i  umieścili bomby na dachu. Nie mieli jednak żadnego planu działania na wypadek, gdyby bomby zaczęły wybuchać, jak się faktycznie stało" - napisał Gordiejewski w artykule opublikowanym w "Sunday Telegraph".

Według Gordiejewskiego, Putin od początku nosił się z zamiarem odbicia budynku szkoły siłą, bez względu na liczbę ofiar. Oficjalna propaganda wyraźnie podkreśla jednak, że szturm nie był planowany i że doszło do niego spontanicznie, bo terroryści zaczęli strzelać do zakładników.

Kwestia odpowiedzialności Putina nie istnieje w rosyjskich mediach, które skupiają się na ogromie biesłańskiej tragedii.

"Są bardzo silne naciski z góry, żeby tego tematu nie poruszać - twierdzi Andriej Riabow z Fundacji Carnegie. "Wczoraj, gdy występowałem w jednym z kanałów telewizyjnych, proszono mnie, żebym tego nie robił, bo mieli telefony +z góry+" - powiedział.

Według Riabowa, opinia publiczna odbierze zamach w Biesłanie raczej jako porażkę państwa rosyjskiego, jednak Putina przed silną utratą poparcia uratuje prozaiczny czynnik - Rosjanie nie widzą dla niego alternatywy.

"Naród tak jak tolerował Putina do tej pory, tak będzie to robił dalej" - twierdzi Witalij Portnikow z Radia Swoboda. Uważa, że  "Rosjanie nie mają w zwyczaju szukać winnych; przyjmują do  wiadomości oficjalną wersję, że winni są terroryści".

Wciąż nie wiadomo, kim dokładnie byli napastnicy. Według zastępcy prokuratora generalnego Siergieja Fridinskiego, ciała 30 spośród 32 z nich znaleziono. Wśród terrorystów mieli być Czeczeni, Inguszowie, Kazachowie, Arabowie i - jak się wyraził Fridinski -  "osoby narodowości słowiańskiej".

sg, pap