Unia na hamulcu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wejście Rumunii i Bułgarii do UE opóźni się o rok - mówi się nieoficjalnie w Luksemburgu, gdzie obradują szefowie dyplomacji państw UE. Czy oznacza to zamknięcie drzwi kolejnym kandydatom?
Niektórzy unijni dyplomaci jako przyczynę spowolnienia, a być może i rychłego zakończenia procesu rozszerzenia, wskazują obok odrzucenia przez Francję i Holandię unijnej konstytucji także kłopoty z budżetem na lata 2007-13. Zdaniem komisarz ds. stosunków zewnętrznych Benity Ferrero-Waldner, dalsze rozszerzenie powinno przebiegać wolniej, by mieszkańcy UE mieli "czas na oddech".

O niepewności co do dalszego rozszerzenia UE może świadczyć i to, że na szczycie przywódcy mieli nie odnosić się ani słowem do tej kwestii. Ostatecznie w tzw. wnioskach końcowych ze szczytu znajdzie się jedno zdanie mówiące o potwierdzeniu przez UE jej zaangażowania w proces rozszerzenia, zgodnie z decyzją z grudnia 2004 r., bez wymieniania jednak, o jakie kraje chodzi.

"Tego nie należy jeszcze interpretować jako naciskanie na hamulec rozszerzenia ze strony zwłaszcza Francji i Holandii. Nawet jeżeli nie byłoby żadnego tekstu o rozszerzeniu (we wnioskach końcowych), to obowiązuje tekst z grudnia 2004" - uspakajał Paweł Świeboda, dyrektor departamentu UE w MSZ, członek polskiej delegacji na posiedzenie w Luksemburgu. W grudniu 2004 roku zapadła decyzja o warunkowym otwarciu negocjacji członkowskich z  Turcją 3 października 2005 roku i wejściu Rumunii i Bułgarii do  Unii w styczniu 2007 roku.

Nieoficjalnie w Luksemburgu, gdzie debatują szefowie dyplomacji "25" na temat przygotowań do szczytu Unii 16-17 bm., mówiono jednak o opóźnieniu wejścia Rumunii i Bułgarii do UE o rok. Zasygnalizował to w poniedziałek minister austriacki, tłumacząc, że w parlamencie tego kraju trudno będzie osiągnąć wystarczającą większość, by ratyfikować traktaty członkowskie obu krajów.

Pojawiły się też głosy, że Komisja Europejska powinna przedstawić "nowe warunki i kryteria" otwarcia negocjacji z Turcją w spodziewanym na czerwiec projekcie ram negocjacyjnych z tym krajem. Jak powiedział pragnący zachować anonimowość uczestnik poniedziałkowego spotkania te dodatkowe kryteria mogłyby dotyczyć okresów przejściowych dla swobodnego przepływu osób. "Tu mogą pojawić się dodatkowe zobowiązania i analizy sytuacji na rynku pracy, możliwości przedłużania okresów przejściowych" - tłumaczył dyplomata.

Nie posunęły się też rozmowy na temat wejścia do UE Chorwacji. W poniedziałek szefowie dyplomacji państw UE wezwali ten kraj do współpracy z międzynarodowym trybunałem ds. zbrodni w b. Jugosławii. Zapowiedzieli, że dopiero w lipcu dokonają kolejnej oceny tej współpracy i zdecydują o ewentualnym otwarciu negocjacji.

Wątpliwości w sprawie dalszego rozszerzenia UE rozpoczął wiceszef Komisji Europejskiej Guenter Verheugen, który kilka dni temu powiedział, że po fiasku referendum konstytucyjnego we Francji i Holandii nie ma klimatu dla rozszerzania Unii i podkreślił, że "okno możliwości definitywnie się zamknęło". Ten sam temat podjął szef największej frakcji w  europarlamencie Hans-Gert Poettering, mówiąc, że należy "zadać pytanie, na ile społeczeństwa UE są gotowe do przyjęcia nowych" członków. Zaapelował o stworzenie uprzywilejowanego partnerstwa UE z Turcją, a niekoniecznie członkostwa tego kraju w UE. "Teraz ta  kwestia wygląda inaczej niż przed 29 maja (referendum we Francji) -  mówił w zeszłym tygodniu Poettering. - Bałkany oraz Ukraina powinny mieć perspektywę europejską, ale to niekoniecznie musi oznaczać członkostwo". Natomiast w opinii byłego kanclerza Niemiec Helmuta Schmidta plany przyjęcia Ukrainy i Turcji do UE są "całkowicie nierozważne".

Przewodniczący komisji europejskiej niemieckiego Bundestagu Matthias Wissmann w wywiadzie dla niedzielnego wydania berlińskiego dziennika "BZ" podkreślał, że "UE wyczerpała na  dłuższy czas swoją zdolność do rozszerzania się". Wyjaśnił, że ma na myśli Ukrainę i kraje bałkańskie, takie jak Serbia. Natomiast jeśli chodzi o Bułgarię i Rumunię, niemieccy chadecy będą domagać się od tych krajów dowodów, że spełniły wszystkie kryteria przyjęcia do wspólnoty.

W niedzielę minister finansów Austrii, Karl-Heinz Grasser powiedział austriackiej telewizji ORF, że nie uważa, aby Turcja była gotowa do wejścia do UE. Według niego, gdyby Europejczycy mogli zdecydować w referendum o członkostwie Turcji w UE, powiedzieliby "nie". Podkreślił, że jest przeciwny negocjacjom z  tym krajem, a wyniki referendum we Francji i Holandii nazwał "strzałem ostrzegawczym". Podobnego zdania jest szef austriackiego parlamentu Andreas Khol - nie wyobraża on sobie Turcji w Unii przed 2025 rokiem.

Tymczasem w poniedziałek zachodnio- i wschodnioeuropejscy eksperci z różnych dziedzin wysłali zbiorowy list do premiera przewodniczącego pracom UE Luksemburga, Jean-Claude'a Junckera, ponaglający Unię do dalszego rozszerzenia, jako narzędzia umacniającego demokrację.

"Kwestia rozszerzenia nie jest i nie powinna zależeć do tych dotkniętych głosowaniami we Francji i Holandii" - napisali eksperci w liście zainicjowanym przez Rumuńskie Towarzystwo Akademickie (SAR).

Szef frakcji Zielonych w Parlamencie Europejskim, Daniel Cohn-Bendit twierdzi, iż brak dalszego rozszerzenia, "to bardzo niebezpieczna konsekwencja, zwłaszcza dla krajów bałkańskich". Przypomniał, że jeszcze niedawno ogarnięte konfliktem Bałkany są położone zaledwie o godzinę lotu z Brukseli.

em, pap