To, jak będzie wyglądać ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego, samo w sobie nie ma aż tak wielkiego znaczenia. Symulacje pokazują, że jeśli jej nowa wersja, właśnie zatwierdzona przez Senat, weszłaby w życie, to dwie duże partie – PiS i PO – zyskałyby po pięć mandatów. Cztery lata temu mieliśmy wyborczy euroremis Tuska z Kaczyńskim, a obie partie dostały po 19 europosłów. Gdyby (hipotetycznie) teraz miały mieć ich po 24, to ani polska polityka się od tego nie zmieni, ani tym bardziej w Europie mało kto to zauważy. Owszem, gdyby PiS nie wystąpił niegdyś z potężnej chadeckiej międzynarodówki EPP, to taka niemal 50-mandatowa polska chadecka grupa mogłaby być w Unii potęgą. Ale w dzisiejszych warunkach to są mrzonki.
Po pierwsze, bo PO nigdy się nie zgodzi na powrót swojego śmiertelnego wroga do europejskiej rodziny chadeckiej, nawet gdyby ów wróg bardzo o to zabiegał (co wcale nie jest też oczywiste). Ale co ważniejsze, PiS i PO nie są absolutnie zdolne do wspólnego działania w Brukseli w polskim interesie państwowym. Czemu zatem PiS zabrał się teraz za istotną zmianę owej ordynacji? Powód najważniejszy tkwi w znanej niegdyś z praktyki niemieckiej CDU maksymie, że prawdziwa partia ludowa musi dbać o to, by pozostać „przyklejona do prawej ściany”. W czasach Angeli Merkel niemiecka chadecja zapomniała o tej starej dobrej maksymie, więc też na prawicy wyrósł jej teraz groźny i coraz silniejszy nacjonalistyczny konkurent – AfD. W szeregach chadeków bawarskich, przed jesiennymi wyborami w tym landzie, zapanowała już niemal panika, bo potęga AfD grozi rewolucją na politycznej mapie Bawarii. Podobne doświadczenie musiał przejść na Węgrzech rządzący Fidesz, gdy przez długi czas rosnący w siłę nacjonaliści z Jobbiku stanowili dla partii główne niebezpieczeństwo, przejmując radykalizujących się prawicowych wyborców.
Trzeba było dopiero typowych dla partii Orbána sztuczek z pozbawieniem dotacji Jobbiku i wpędzeniem go w bankructwo oraz wynikające zeń wstrząsy wewnętrzne, aby owo niebezpieczeństwo w końcu oddalić. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński jest pod tym przynajmniej względem bardziej przezorny od Merkel i Orbána. Widząc, że w Polsce powoli, ale wyraźnie, rosną wpływy nacjonalistów, dmucha na zimne. Wybory europejskie są bowiem tradycyjnie najłatwiejszą próbą dla politycznych start-upów. Przy niskiej frekwencji, jaka zawsze im towarzyszy, i niewielkiej liczby kandydatów, jaką partia musi wystawić (cztery razy mniej niż w wyborach sejmowych), bariery słabej organizacji, małych pieniędzy i nikłej rozpoznawalności są mimo wszystko łatwiejsze do przeskoczenia. Toteż polityczne start-upy często tak planowały swoją taktykę, aby wybory europejskie stały się dla nich pierwszą próbą sił pozwalającą zaistnieć w krajowej polityce.
Tak zrobili np. Gowin i Ziobro, gdy zakładali swoje mikropartie, a grupie Korwin-Mikkego udało się nawet zdobyć aż cztery euromandaty. To właśnie ten fakt, że obecna nowela ma na celu odebrać start-upom taką szansę, stał się powodem obywatelskiej petycji sprzeciwu, organizowanej przez krakowski Klub Jagielloński. Klubowicze piszą, że „chcą wyboru, a nie wyborów”, a ich argumentacja jest uczciwa i ideowa. Tyle że nie bierze ona pod uwagę prawdziwych obaw szefostwa PiS. Obawy te dotyczą bowiem wcale nie tych trwale słabych partii, które istnieją już na scenie, takich jak ruch Kukiza czy PSL. Owszem, przywódcy PiS muszą zakładać, że w następnych wyborach sejmowych może im się nie udać powtórny nokaut konkurentów i zdobycie większości absolutnej, tak jak w roku 2015. Do dalszego rządzenia PiS może jesienią przyszłego roku potrzebować Kukiza albo PSL, więc polityczna logika nakazuje ich już teraz trochę osłabić. Ale prawdziwym czarnym snem Kaczyńskiego jest wyrośnięcie mu przy prawej ścianie politycznego start-upu polskich nacjonalistów. Oni bowiem, jeśli tylko udałoby się im jakoś zahaczyć o wielką politykę, to w dzisiejszym polskim (i europejskim) klimacie mogą już potem tylko dalej rosnąć. PiS-owska nowela ordynacji służy temu, aby im odciąć tę ścieżkę. g

Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Komentarze