Krasoń o eksperymentalnym leczeniu: Te zabiegi były kontrolowane przez mafię

Krasoń o eksperymentalnym leczeniu: Te zabiegi były kontrolowane przez mafię

Łukasz Krasoń
Łukasz Krasoń Źródło: Newspix.pl / Damian Burzykowski
Później dowiedziałem się od genetyczki, że te zabiegi były kontrolowane przez ukraińską mafię. Jak teraz składam to w całość, to faktycznie – na oddział można było wejść tylko z ochroną, samochód nas dowoził z hotelu, wszystko pod bronią. A te zastrzyki to nie było realne leczenie, tylko gigantyczne dawki sterydów. Dawały efekt „wow!” na parę miesięcy, ale były niezdrowe. Taka dawka sterydów mogła mnie zabić. Dla kilkunastoletniego wyniszczonego chorobą organizmu to mógł być koniec – mówi w książce „Niezniszczalny” Łukasz Krasoń, działacz społeczny, mówca motywacyjny, polityk, od 2023 r. również pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych.
Publikujemy fragment wywiadu-rzeki z Łukaszem Krasoniem przeprowadzonego przez Annę Matusiak.

Jakie jest twoje najpiękniejsze wspomnienie z dzieciństwa?

Wiesz, kiedy leżę na plecach, nie jestem w stanie nic zrobić w telefonie. Musi mnie ktoś przekręcić na bok, żebym sobie coś przejrzał, obejrzał. Bywa, że budzę się w nocy i nie chcę budzić żony, żeby mnie przewróciła na bok, więc leżę. Po prostu leżę.

Czasem przychodzą mi do głowy trudne myśli.

Bardzo często wspominam mojego dziadka Jana, moją babcię Irenę i to, jak mocno mnie ukształtowali. Kiedy miałem osiem lat i już nie mogłem chodzić, rodzice kupili mi rower, taki trzykołowy, do rehabilitacji. Stał w domu na specjalnych stojakach, a ja kręciłem pedałami. Pewnego razu dziadek powiedział, że to bez sensu, żebym w domu pedałował, skoro można ten rower wyciągnąć na zewnątrz. I wyciągnęliśmy go. Okazało się jednak, że nasze podwórko jest zbyt spadziste. W dół dawałem radę, ale pod górkę, nawet delikatną, już niekoniecznie. Nawet na prostym terenie miałem problem. Wtedy dziadek wziął duży kij – nie wiem, od grabi czy od kosy – i wsadził go w ten rower.

Godzinami potrafiliśmy się tak bawić: ja zjeżdżałem, a dziadek czekał na dole z patykiem, żeby pchać mnie z powrotem na górę. Spędziliśmy tak całe lato. To są moje najpiękniejsze wspomnienia z dziadkiem.

Z czasem słabłem, w końcu miałem problem, żeby się utrzymać na rowerze. Nie mogłem już kręcić pedałami. Potem, kiedy miałem wózek elektryczny i zdarzało mi się czekać na kolegę, który miał przyjść za piętnaście minut, tata sadzał mnie na wózku, a ja jeździłem wokół podwórka, pokonując w kółko dokładnie tę samą trasę przez dziesięć–piętnaście minut. Tak bez sensu. Bez celu. Ale robiłem te rundki. Czasem nawet zupełnie podświadomie, nie skupiając się na tym, że to robię.

Okładka książki „Niezniszczalny”

Kiedy dziadkowie odeszli?

Dziadek w 2011 roku, a babcia w 2016.

Babcia dożyła czasu, kiedy można już było odetchnąć z ulgą, bo pokazałeś, że świetnie sobie radzisz w życiu.

Tak, babcia widziała, że całkowicie się usamodzielniłem, że żyję swoim życiem.

Artykuł został opublikowany w 30/2025 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.