Zimne podmuchy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Może to złudzenie, ale coraz bardziej przekonujące: wszystko, co ważne, dzieje się w mediach, a jak nie ma w mediach, to nieważne. Kiepska polska olimpiada połączyła się tam z aferą Amber Gold, a wcześniej gleba była wzruszona taśmami i nepotyzmem w PSL. Na marginesie: mój tajny agent z kręgów PSL namawiał mnie, by zająć się tym głębiej w felietonie. Jakby w felietonie było miejsce na głębię. Obiecywał, że podpowie, ujawni, a teraz się wycofuje. „Wisły kijem nie zawrócę, z tą buraczano- -kartoflaną mafią i tak nie wygram. A jak mnie namierzą – zabiją. Mam 40 lat, roboty nigdzie potem nie znajdę”. To „zabicie”, myślę, to jednak metafora. Z tej samej beczki, z innej jej strony: rozumiem Waldemara Pawlaka, że tak go irytuje, że wszyscy czepiają się PSL. A w której partii jest o wiele lepiej? Nawet jeśli trochę lepiej, to tylko dlatego, że tam szlachta, która zawsze gnębiła chłopa, a chłop tak gnębiony musi się odkuć z tego gnębienia. W każdym razie w mediach zrobił się jakiś splot krytyczny, nie tylko wobec PSL, ale też wobec Tuska, a w ogóle wobec Polski. Chłoszczemy więc bez litości sami siebie. Trochę w tym winy Euro: rozbudzona została duma, że Polak jednak potrafi. A tu okazuje się, że nadal tak wiele niedomagań. Wielcy Brytyjczycy, nie dość, że nam zaimponowali otwarciem i zamknięciem olimpiady, to jeszcze tak się wytężyli, że zdobyli bez liku medali. A wszystko tyle lat po utracie imperium. Tak czy owak nas pomniejszyli. A przecież nie tylko polska gleba taka jest, że gdziekolwiek głęboko wbije się łopatę, są tam nie tylko jakieś kości, a też robaczki nie zawsze przyjemne. Życie nasze jest oparte na złudzeniach, też na nich. Nie wolno więc przesadnie głęboko kopać. A tu media konkurują z sobą na śmierć i życie tym, że ryją, myszkują, podglądają. Wszystko już obnażane, ujawniane, a nasz ten świat w swojej nagości staje się nie do zniesienia. Nie potrafię w swoim małym umyśle zrozumieć powagi win syna Tuska i samego premiera. Wypada, nie wypada, powinien, nie powinien? – nie wiem. Wiem tylko, że ci, którzy z taką pasją zabierają tu głos, albo bronią premiera odruchowo (też w trwodze, by paranoicy nie doszli do władzy), albo odruchowo rzygają wieloletnią nienawiścią. To nie o prawdę tu chodzi. I jasne, że polityk w sytuacji Donalda Tuska nie powinien mieć dzieci, żony, kochanki czy kochanków. Ani konta, nawet prawa jazdy. Jest chyba jeden polityk w Polsce, który spełnia te kryteria. Zawsze bałem się niepokalanych.

Chociaż to środek sierpnia, deszcz pada prawie codziennie. Od kiedy mam ogród, mam też inny punkt widzenia na deszcz. Kiedyś dramatem były mokre korty tenisowe, ale już dosyć jest krytych. Bardziej niepokoją zimne podmuchy. Może to wczesna jesień, a może kryzys? Krąży wokół Polski jak sęp, jakby już wyleniały, ale krąży uparcie. Jedni już widzą kryzys w zatroskanych twarzach przechodniów, jak Krzyś, który przyjechał tu z Zachodu. A przecież nasi przechodnie od stuleci bardziej zatroskani. Grzegorz, który prowadzi ze mną program radiowy, był na urlopie i z polskiej prowincji donosi, że mali przedsiębiorcy w tamtej okolicy już czują się kryzysowo. Z kolei dwóch bliskich mi wydawców mówi, że książki sprzedają się nadal nieźle, nie gorzej niż rok temu. A ja piszę te słowa ze środka lasu, gdzie moi znajomi prowadzą ośrodek Tu i Teraz. Antoś ma tu i teraz rówieśniczkę Zosię, córeczkę naszych gospodarzy, i tyle atrakcji: lasy, psy, żbik jako kot domowy, wielka trampolina, wideo. Leżą teraz z Zosią na łożu i oglądają filmy, by co chwila wpadać sobie w ramiona – jak nam dobrze. A wokół aż szumi od duchowości. Był tu niedawno kurs ze szkoły Lowena, teraz króluje tantra, a ci tantryczni chodzą i wachlują się odzyskaną seksualnością. Przyjeżdżają ludzie z całej Polski, nie mniej chętnie niż kiedyś. Więc jaki kryzys? A Mazury to magiczna kraina. Na chwilę wpadam do Olsztyna. Jak większość miast przytulony do swojej starówki, odnowionej i połatanej plombami po wojennych zniszczeniach. Te plomby z różnych lat nie zawsze ładne, ale nieźle się postarzały i spatynowały. A potem nostalgicznie jadę na chwilę do Morąga, by zaciągnąć się wspomnieniem. Nigdy bym nie przypuszczał, że będę tak serdecznie wspominał studencki obóz wojskowy 42 lata temu – suma tych lat brzmi jak nokturn żałobny. Wtedy wydawały mi się te koszary groteskowym obozem koncentracyjnym. A teraz widzę, jak cenne było to doświadczenie. I ten szpitalik wojskowy, gdzie z Krzysiem Kolbergerem cierpieliśmy na ciężkie wrastanie paznokcia w duży palec u nogi, dlatego zwolniono nas z morderczego marszobiegu. Teraz bardzo żałuję... Krzyś umarł niedawno na coś zupełnie innego, o czym było głośno. Nie ma już Michała, nikt nie maszerował tak dziwacznie jak on. Andrzej, z którym pobiłem się w nocy między pryczami – gadaniem przeszkadzał spać – dawno temu zamarzł pijany w parku na ławce. Miasteczka nie pamiętam, a bramę koszar tak. Bramy zwykle zostają w pamięci.
Więcej możesz przeczytać w 34/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.