Orkan na ugorze

Dodano:   /  Zmieniono: 

Ostrzeżenie! Kreślę te słowa w chwili, gdy duje mi nad głową orkan, zatem moje myśli mogą być odrobinę roztrzepane. Kiedy w 1450 r. niemiecki drukarz Johannes Gutenberg skonstruował prasę z ruchomymi czcionkami, wydawało się, że słowo pisane – nie bójmy się koloratury wieszczów – poniesie pod strzechy oświaty kaganiec. W XXI w. wiadomo już, że – proszę wybaczyć, ale muszę użyć frazy oddającej nerw współczesności – chuj z tego wyszedł. Psi bełkot wylewający się z internetu, ten wymiot złego smaku rozpisany na miliony piśmiennych analfabetów, co ledwo potrafią sklecić zdanie do zdania, a już im się wydaje, że mogą iść w zawody z Szekspirem, kto ma dłuższego „Otella”, ten karnawał rozchichranej niewiedzy i zachwyconej sobą bezmyślności, ten niekończący się korowód lajkującej lub hejtującej tłuszczy, cały ten świński zgiełk; tak, to wystarczające powody, by postawić Gutenberga przed norymberskim oficjum Macierewicza lub czymś równie skutecznie zadającym ból nieżyjącym.

Internet boli, bo jest nie tylko dowodem na to, że Bóg pomylił się co do stworzenia, ale pokazuje, jak wielka to była pomyłka. Człowiek brzmi dumnie, dopóki się nie odzywa. Logos umarł, by zmartwychwstało logo. Motyl przemienił się w gąsienicę i publikuje słit focie z coraz to nowych liści, które pożera. Pandemia głupoty trwa, ale nie powiedzielibyśmy o niej wszystkiego, przemilczawszy rolę mediów dla jej rozwoju. Upadek humanistycznej myśli, która do niedawna jeszcze nakazywała dostrzegać różnicę między cycem a Cyceronem, bierze się również – a może przede wszystkim! – ze współczesnych mediów i ich niedouczonych kapłanów, czyli dziennikarzy.

W epoce tak działającej prasy i telewizji, jakie mamy dzisiaj – kiedy nie myśli się koncepcyjnie, nie dyskutuje o imponderabiliach, nie wytycza możliwych kierunków rozwoju państwa i społeczeństwa, ale wyłącznie skupia na relacjach z codziennej bieżączki (każde beknięcie, nawet posła siódmego garnituru istotności, zasługuje na omówienie we wszystkich stacjach telewizyjnych i gazetach) lub na aferalno-sensacyjnej stronie życia politycznego (zegarki, penisy, samochody) – już nikt nigdy nie będzie na poważnie traktował programów politycznych. Są niemedialne właśnie, zbyt dużo w nich słów, nad którymi trzeba by się pochylić i które trzeba by przeanalizować, są zbyt nudne dla elektoratu przyzwyczajonego przez wpuszczające go od lat w infantylność media do intelektualnego lenistwa. Tą infantylnością jest wygenerowana w odbiorcach potrzeba przyglądania się politykom (w ogóle wszystkim osobom publicznym) wyłącznie w kontekście postaw rozumianych w najprymitywniejszym ujęciu: dobra – zła. Rzecz jasna, definicja tych pojęć (w rozumieniu mediów zwłaszcza, które służą nie interesowi publicznemu, ale własnemu), jest względna: ta sama rzecz może być dobra lub zła, byleby tylko dała się medialnie sprzedać. Media wytworzyły zatem specyficzną kategorię wrażliwości: pseudoestetyczny zachwyt nad czyjąś postawą lub pseudoestetyczny niesmak wobec niej. Nic więc dziwnego, że Polacy – naród w większości całkowicie impregnowany na prawdziwą wrażliwość estetyczną – dokonują wyborów politycznych, kierując się wyłącznie chwiejnym (bo nie przedefiniowanym prawdziwie w sobie, ale przyjmowanym z automatu od niemoralnych mediów) poczuciem smaku. Co więcej, jako społeczność nieufna, bo wielokrotnie oszukiwana, dokonują tych pseudoestetycznych wyborów, ogniskując swoją uwagę jedynie na dolnej części skali: są gotowi poprzeć tego, kto ich brzydzi mniej. I dlatego – choć może budzić to zdumienie – Prawo i Sprawiedliwość wygrywa teraz w Polsce. Dopóki brzydziło bardziej – a brzydziło bardzo przez długie lata – nie miało szans na sukces. Ale Platforma Obywatelska zaczęła partię Kaczyńskiego w tym wyprzedzać. Dziś głosowanie na nią jest w Polsce tym samym, co założenie niemodnego ciucha dla hipstera. PO to partia mainstreamu, a mainstream (dzięki usilnej pracy mediów, które każdą „normę” ukazują jako niemodną, a przez to godną potępienia) to rzyg. W takim ujęciu Kaczyński z jego oszalałymi konceptami wydaje się znacznie bardziej hipsterski, jego konsekwentne szaleństwo jest cool, ma coś z potrzeby słuchania winylu – choć trzeszczy, niektórzy wolą taki odbiór, bo wmówiono im, że trzaski są bardziej autentyczne.

A „autentyczność” jest teraz w cenie, zwłaszcza u niedouczonych dzieci internetu, które są na co dzień prawdziwie nieautentyczne, więc za wszelką cenę nie chcą, by ktoś to w nich rozpoznał. ■

Więcej możesz przeczytać w 50/2013 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.