Zabawy z prawdą

Zabawy z prawdą

Premier Mateusz Morawiecki
Premier Mateusz Morawiecki Źródło:Newspix.pl / DAMIAN BURZYKOWSKI
Została mi w pamięci lekcja filozofii sprzed niespełna 20 lat, na której dr Adam Lipszyc opowiadał, jak oczyma wielkich myślicieli można patrzeć na pojęcie prawdy.

Pojęcia takie jak koherencjonizm czy utylitaryzm nabierały wówczas wielobarwnych treści. A zatem prawdziwość można oceniać według różnych kryteriów, na przykład „użyteczności”, jak przekonuje ojciec liberalizmu John Stuart Mill. Prawdziwe jest to, co użyteczne, a użyteczne – co przyczynia się do jak największego dobra dla jak największej liczby osób. Liberalny Mill przewodnikiem PiS? Nie do końca, obóz rządzący (a szerzej, cały świat polityczny) stosuje bowiem utylitaryzm w karykaturze. Prawdziwe staje się więc tylko to, co może przekonać „swoich” i przydać się w kampanii. A w kampanii wszystko dzieje się szybko, politycy od rana do wieczora wygłaszają przemowy, rzucają setki mniej lub bardziej pustych słów i obietnic. Ich prawdziwość z założenia jest wątpliwa.

Dlatego nie ma co się tym w ogóle zajmować, słów polityków nie należy traktować na serio – taki był mniej więcej sens wyroku sądu pierwszej instancji w sprawie KO kontra premier . Poszło o słynną wypowiedź, że za czasów rządów PO „nie było ani dróg, ani mostów”, a PiS wydaje rocznie więcej pieniędzy na budowę dróg lokalnych niż poprzednicy przez całą kadencję. Sąd Okręgowy uznał, że retoryka wiecowa nie podlega ocenie w kategoriach prawdy i fałszu (i w trybie wyborczym).

Wydawało się więc, że tym samym sąd podzielił po prostu dość powszechny ogląd polityki jako sfery wyjętej spod prawdy i wolnej od odpowiedzialności za słowa. Sfery, w której każdy może powiedzieć albo też przeinaczyć wszystko, gdy z jakichś względów jest to dla niego „użyteczne”. Ten wyrok usankcjonował na chwilę świat, w którym nie ma już prawdy, ani nawet postprawdy czy fałszu – są jedynie interpretacje i emocje. Z tą przygnębiającą świadomością, można byłoby już wrócić w kampanijny wir, gdyby nie wyrok Sądu Apelacyjnego, rozpatrujący odwołanie komitetu KO od wyroku niższej instancji. W tym przypadku sędzia rozdzielił wiecową retorykę i ocenę („nie było dróg, ani mostów”) od falsyfikowalnej (czyli możliwej do zweryfikowania w kategoriach prawda/fałsz) informacji o tym, ile dokładnie pieniędzy wydano w określonych latach na budowę dróg lokalnych. I wydał prawomocny wyrok, zgodnie z którym szef rządu musiał wykupić ogłoszenia w telewizyjnym prime time, by sprostować słowa, które „mogą w odbiorze przeciętnego wyborcy kształtować obraz rzeczywistości niezgodnej z prawdą”.

A zatem istnieje weryfikowalna prawda, a nie tylko ocena i interpretacje – uznał tym razem sąd. Tylko czy w kraju, w którym już niemal wszystko jest polityką, ktoś się z taką wykładnią jeszcze naprawdę zgodzi? Bez względu na to, czy dotyczyć będzie jednej, czy drugiej strony tej plemiennej wojny politycznej? Czy będzie to przestrogą dla polityków, że nie zawsze można powiedzieć wszystko? Dzisiaj kryterium prawdy stała się przecież zgodność z własnymi przekonaniami, a nie profesjonalny fact-checking. A jeśli jakiś wyrok nie będzie odpowiadać takim przekonaniom, zawsze będzie można podważyć niezawisłość sędziego, na co rządzący zresztą ciężko zapracowali dokonując zmian w sądownictwie. Czy więc da się jeszcze znaleźć obszar, który nie podlega interpretacjom i emocjom? Gdzie można się zgodzić co do podstawowych faktów? Gdzie fake news nie jest epitetem, tylko pieczątką stawianą po profesjonalnym fact-checkingu?

Na Cyprze, wyspie podzielonej i głęboko dotkniętej współczesną wojną, niezależni dziennikarze opracowali kilka miesięcy temu wyjątkowy słownik. „The Cyprus Dialogue Project” ma służyć porozumieniu, poszukiwaniu wspólnych słów i pojęć, co do których znaczenia obie strony mogłyby się zgodzić. Wylicza też pojęcia bardzo wrażliwe, do których należy podchodzić z wielką delikatnością. Niezwykle ciekawa to lektura w tym kampanijnym czasie nad Wisłą.