Władza, która nie wierzy w epidemię

Władza, która nie wierzy w epidemię

Jarosław Kaczyński złożył wieniec pod pomnikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego
Jarosław Kaczyński złożył wieniec pod pomnikiem prezydenta Lecha Kaczyńskiego Źródło: X / @pisorgpl
Jak Jerzy Urban, rzecznik rządu w stanie wojennym potrafił powiedzieć ludziom stojącym w kolejkach: „rząd się sam wyżywi”, tak teraz władza mówi: „rząd się sam wyleczy”. Och nie, władza tak nie mówi, bo przecież władza najwyraźniej nie wierzy w żadną epidemię.

Nastały wyjątkowe okoliczności, które wymagają od nas wyjątkowych wyrzeczeń. Pandemia każe nam zmienić codzienne przyzwyczajenia i zachowania. Nie możemy wychodzić z domu bez ważnej życiowej potrzeby. Nie możemy się zbliżać do innych ludzi. Musimy nosić maseczki. Wszystko to jest niewygodne, nieprzyjemne i ogranicza naszą wolność.

Ludzie – mówią naukowcy – są skłonni zmienić swoje zachowania, jeżeli spełnione są trzy warunki: (1) wiedzą, co mają robić, (2) wiedzą, dlaczego mają to robić i (3) widzą, że inni także to robią.

Według naukowczyni z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, antropolożki Moniki Schoch-Spana, którą cytuje „Time”, kluczowe jest, żeby wszystkie możliwe autorytety, osoby posiadające jakąkolwiek władzę – od przywódców politycznych po miejscowego księdza – do znudzenia powtarzali ten sam przekaz.

Gdy rząd wprowadził pierwsze ograniczenia w przemieszczaniu się i nakaz utrzymywania fizycznego dystansu, gdy zamknięto szkoły, uczelnie i zalecono pracę z domu, rozumieliśmy, dlaczego mamy się temu podporządkować i generalnie dostosowaliśmy się do zaleceń i nakazów. Wydawało się, że po raz pierwszy od pięciu lat politycy z obozu rządzącego i opozycja mówią do nas jednym głosem, a w dodatku podobny przekaz płynął z całego świata. Uwierzyliśmy, że trzeba chronić siebie i innych przed groźnym wirusem. Zachowaliśmy się odpowiedzialnie i rzeczywiście zostaliśmy w domach.

Dzięki temu przyrost nowych zakażeń zaczął się zmniejszać. 5 kwietnia osiągnęliśmy szczyt 475 zakażeń w ciągu jednej doby i od tego czasu ta liczba maleje (z drobnymi skokami): w sobotę 11 kwietnia było to 401, w niedzielę wielkanocną 318, w poniedziałek 260, we wtorek 268 osób.

Część z nas z pewnością zostanie w domach, dopóki władza każe. Ale inna część uważnie patrzy, co się dzieje, a szczególnie, co mówi i co robi władza. A władza zachowuje się dziwnie. Sama nie przestrzega zasad, które wprowadziła. I prowokuje obywateli, a szczególnie obywatelki.

Prezes odwiedza cmentarze

10 kwietnia cała Polska mogła obejrzeć prominentnych przedstawicieli władzy stojących w zwartej grupie przy pomniku smoleńskim na placu Piłsudskiego w Warszawie. Oprócz prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, był tam między innymi premier rządu Mateusz Morawiecki, byli ministrowie i posłowie PiS. Nie mieli maseczek ani rękawiczek, nie zachowywali nakazanego odstępu dwóch metrów między sobą.

Tego samego dnia prezes Kaczyński wraz z ochroną wjechał na zamknięty dla zwykłych ludzi warszawski Cmentarz Powązkowski, by odwiedzić grób swojej matki. Pozwolenie wjazdu wydał podobno ksiądz proboszcz zarządzający cmentarzem, bo władzy się nie odmawia.

Przypomnijmy, że zaledwie dzień wcześniej rząd ogłosił przedłużenie do 26 kwietnia stanu epidemii i okresu obowiązywania nadzwyczajnych przepisów. Grupa pod pomnikiem i prezes PiS na Powązkach demonstracyjnie złamali wiele reguł stanu epidemicznego, ale policja nikomu nie zwróciła uwagi, a nawet opublikowała komunikat, w którym tłumaczyła, że przedstawiciele władzy wykonywali czynności służbowe, więc nie podlegali przepisom epidemicznym. W rządowej TVP tłumaczono, że prezes tego dnia odwiedził jeszcze więcej cmentarzy, bo oprócz matki odwiedzał też inne ofiary katastrofy smoleńskiej.

Tutaj w głowie Polaka przeciętniaka pojawia się pytanie: czy to, co nam mówią o zagrożeniu epidemicznym, jest aby na pewno prawdą?

Przecież Jarosław Kaczyński jako osoba po siedemdziesiątce należy do grupy najwyższego ryzyka śmierci w wyniku zarażenia chorobą COVID-19. Więc albo jest samobójcą, albo władza nas okłamuje, żadnego wirusa nie ma i jesteśmy po prostu elegancko wkręcani.

PiS wyborów nie odpuści

Wrażenie gigantycznej wkrętki może potęgować fakt, że Sejm, zamiast głowić się, jak najsprawniej chronić społeczeństwo przed zarazą, zajmuje się przygotowaniami do wyborów prezydenckich, które w epoce przedepidemicznej zaplanowano na 10 maja.

Wiele samorządów ogłosiło, że w trosce o swoich mieszkańców nie zamierza tego dnia spędzać ludzi do komisji wyborczych, tym bardziej, że nie było za bardzo kim obsadzać tych komisji, bo ewentualni kandydaci bali się koronawirusa. Na początku kwietnia ponad 80 proc. badanych w sondażu dla Onetu zapowiadało, że nie weźmie udziału w tych wyborach.

Władza nie odpuściła, tylko postanowiła zmienić wybory zwykłe na korespondencyjne. Wprawdzie eksperci od konstytucji twierdzą, że jest za późno na taką zmianę przepisów wyborczych, eksperci od wyborów uważają, że jest za późno, by całą tę procedurę przygotować, eksperci od polityki zagranicznej, łącznie z ministrem spraw zagranicznych Jackiem Czaputowiczem (to dopiero niespodzianka, chyba zapomnieli go wtajemniczyć w prawdę o nieistnieniu wirusa) nie zgadzają się na pozbawienie Polaków za granicą prawa do oddania głosu, ale władza wie, że te wybory wygra jej kandydat.

Na pewno w nieszkodliwość wirusa wtajemniczony jest nowy szef Poczty Polskiej, której zadaniem będzie dostarczenie korespondencji wyborczej każdemu uprawnionemu do głosowania obywatelowi, a następnie odebranie koperty wypełnionej świadomym obywatelskim głosem. Szef Poczty Polskiej nie widzi żadnych przeciwskazań. Ale chyba zapomniał wtajemniczyć listonoszy, którzy profilaktycznie już idą na zwolnienia, bo nie chcą razem z kopertami roznosić wirusa.

Kobiety wyprowadzić na ulice

Kolejne przykłady niefrasobliwości władzy to tematy, jakimi Sejm zajął się na posiedzeniu 15 kwietnia. Co prawda są to projekty społeczne, ale każdy jest wyjątkowo jątrzący. Jeden ma wydźwięk antysemicki, drugi dopuszcza obecność dzieci na polowaniach, trzeci zabrania edukacji seksualnej młodzieży, a czwarty zakazuje aborcji w przypadku ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu.

Polowanie z dziećmi. Plakat Polskiego Związku Łowieckiego

Gdyby władza wierzyła, że Polakom zagraża szkodliwy wirus, może zamiast jątrzeniem zajęłaby się pomocą dla szpitali, w których przemęczeni lekarze, pielęgniarki i ratownicy błagają o więcej ubrań ochronnych, może zainteresowałaby się losem mieszkańców Domów Pomocy Społecznej, zarażanych przez pracujące na kilka etatów w różnych miejscach opiekunki? Może by przynajmniej przedyskutowała sprawę zdalnej nauki dzieci, które nie mają dostępu do komputerów?

Nie, władza przecież nie wierzy w epidemię. Dlatego wyciągnęła z lamusa projekty ustaw, które budzą gniew co najmniej połowy społeczeństwa. Poprzednim razem, gdy w Sejmie szykowało się zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej (październik 2016 r.), kobiety zorganizowały gigantyczną manifestację w czarnych strojach, a że padał deszcz, symbolem tamtego czarnego protestu stały się parasolki.

Władza się cofnęła, schowała projekt do zamrażarki. Wyciągnęła go dzisiaj, gdy nie tylko nie można się gromadzić w miejscach publicznych, ale nawet wyjść na ulicę wolno tylko za ważną potrzebą.

Policja z powodu przepisów epidemicznych stała się niemal wszechmocna. Trudno jest grać w polityczną grę przy tak absurdalnie nierównych zasadach.

Wychodząc z domu narażamy zdrowie nasze i naszych bliskich. Ale czy na pewno? Przecież Jarosław Kaczyński wyszedł śmiało. Więc chyba nie ma się co bać wirusa. Kobiety ważą w głowach, na co mogą sobie pozwolić. We wtorek zawieszają plakaty w oknach i na balkonach w wielu miastach Polski. Wychodzą na ulicę z czarnymi parasolkami, udając, że idą do kolejki. Obklejają plakatami samochody i blokują rondo w centrum Warszawy.

W środę Sejm debatuje nad projektami, które wydają się skrajnie oderwane od epidemicznej rzeczywistości. Wicemarszałek Terlecki i większość posłów nie używa maseczek. Kobiety stają w długim ogonku do sklepu naprzeciwko Sejmu. Zachowują przepisowe odstępy, mają maseczki, rękawiczki i plakaty. Minister zdrowia podaje, że tego dnia w Polsce odnotowano 380 nowych przypadków zakażenia koronawirusem. Ciekawe, czy sam w to wierzy.

Źródło: Wprost