Rybiński: mam nadzieję, że rząd ma plan awaryjny

Rybiński: mam nadzieję, że rząd ma plan awaryjny

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot.wprost 
5 września rząd ogłosił założenia budżetowe. Wzrost gospodarczy ma wynieść 2,2 proc., a deficyt nie przekroczyć 35,6 mld zł. – Rozumiem, że rząd nie chce straszyć ludzi – tak ekonomista prof. Krzysztof Rybiński komentuje te informacje. – Liczę jednak na to, że ma on jakiś kryzysowy plan działań – dodaje.
Jakub Lewandowski:Jak pan ocenia aktualne założenia budżetowe? Czy wzrost na poziomie 2,2 proc.to prognoza realistyczna?

Prof. Krzysztof Rybiński: Optymistyczna. To nie jest oczywiście tak, że przyszłość trzeba widzieć w samych ciemnych barwach i założenia optymistyczne mogą się spełniać,ale nie można na nich budować polityki gospodarczej. Rząd powinien mieć też wariant awaryjny.

 Nie wierzy pan, że wzrost wyniesie 2,2 proc.?

 Nie. Uważam, że w przyszłym roku będzie recesja. Wzrost,który założył rząd, jest mało prawdopodobny.

 Czy rząd o tym nie wie? Czy może są inne powody, dla których zdecydował się ogłosić właśnie taką prognozę?

 Rozumiem, że rząd nie chce straszyć ludzi, żeby nie wprowadzać ich w nastrój pesymistyczny. Niemniej jeśli wzrost będzie w okolicach zera lub na niewielkim minusie, dziura w samym budżecie może wynieść60 mld zł. Dlatego liczę na to, że rząd ma jednak jakiś kryzysowy plan działań.

 Wierzy pan w to, że taki plan awaryjny istnieje?

 Przynajmniej powinien.

 Spodziewa się pan korekt budżetowych?

 Jeżeli sprawdzi się wariant, który przewiduję, czyli jeśli będziemy mieli do czynienia z płytką recesją, to albo rząd dokona autopoprawki,albo w przyszłym roku zostanie uchwalona nowelizacja budżetu.

 Krystyna Skowrońska, wiceszefowa sejmowej komisji finansów, powiedziała, że „budżet nie przestraszy rynków finansowych”. Co to oznacza?

 Rynki przestraszyłyby się, gdyby się okazało, że Polska jest w recesji, i że dziura budżetowa może sięgnąć wspomnianych 60 mld zł. To by oznaczało bardzo szybki wzrost długu publicznego i olbrzymie potrzeby pożyczkowe rządu, a zatem dużo większe aukcje obligacji skarbowych niż teraz się planuje. A takie obligacje trudno się dziś sprzedaje w krajach, które mają problemy finansowe. Niemcy, Francja czy Finlandia robią to dość łatwo, ale Hiszpania i Włochy już nie. Z deficytem 60 mld zł Polska szybko weszłaby do tej drugiej grupy.

 Czyli budżet został stworzony nie tylko po to, żeby uspokoić Polaków, ale również rynki finansowe?

 Tak, dokładnie. Rząd musi dać wyraźny komunikat dla jednych i dla drugich. Rynki finansowe mogą dziś z łatwością zrujnować każdy kraj.Jeżeli odmówią kupowania obligacji danego kraju poniżej 6-7 proc., to szybko będzie on musiał poprosić o pomoc Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Inaczej przestanie normalnie funkcjonować. Tak samo jeśli konsumenci przestaną wydawać,a przedsiębiorcy inwestować, kraj może popaść w długotrwałe kłopoty, a rząd będzie mieć problem z zebraniem przewidzianej ilości podatków. Także jedni i drudzy są ważni.

Skoro już mowa o podatkach, jak pan ocenia propozycję SLD, żeby wprowadzić 50-proc. podatek dla najbogatszych?

 Źle. Inna sprawa, że polski system podatkowy jest patologiczny. Jak się policzy podatki PIT, VAT i składkę do ZUS-u, i odniesie się to do dochodów, które otrzymują Polacy, to okaże się, że procentowo prawnik płaci mniejsze podatki niż kasjerka z Biedronki. Innymi słowy mamy degresywny system podatkowy. A należałoby mieć co najmniej liniowy, czyli taki, w którym bogaci płacą tyle samo, co biedni. Ale systemu nie da się naprawić poprzez podniesienie progu podatkowego, ponieważ istnieje bardzo dużo sposobów, żeby uniknąć płacenia tak wysokich podatków. Niestety prostego sposobu na naprawę tego stanu rzeczy nie ma.