Ile zostało Bonda w Bondzie?

Ile zostało Bonda w Bondzie?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Daniel Graig jako James Bond, fot. mat. pras.
Przy okazji 23 już premiery filmu z serii o Jamesie Bondzie rozgorzała dyskusja na temat zmian w ostatnich filmach o Bondzie. Fanów dotychczasowych wersji filmów zbulwersowała zwłaszcza zapowiedź wprowadzenia piwa marki Heineken. Nie wszyscy akceptują też zmianę wizerunku agenta Jej Królewskiej Mości towarzyszącą powierzeniu tej roli Danielowi Craigowi. Fani Bonda nie chcą zaakceptować „zamachu” na klasyczne „bondowskie” cechy. Tymczasem nie jest to pierwsza zmiana 007. Bond zmieniał się niemal od pierwszego filmu tej serii.
Pierwszych zmian w stosunku do Bonda z powieści Iana Fleminga dokonał już Terence Young, reżyser filmu „Dr No”, otwierającego bondowską serię. Można nawet powiedzieć, że stworzył go na nowo. Bond z powieści Fleminga był zbyt rasistowski, i ksenofobiczny, dlatego Bond Terence’a Younga został tych cech pozbawiony i stał się nienagannie ubranym angielskim gentelmanem, jednocześnie sprawnym i skutecznym w eliminowaniu przeciwników agentem. Young obdarzył go też inteligentnym poczuciem humoru, dystansem do siebie i sporą dozą luzu i wdzięku. Nieodłącznym elementem wizerunku agenta 007 stały się też zmieniające się w każdej części dziewczyny Bonda, z którymi on co prawda flirtuje, ale nie wchodzi w stałe relacje. Fleming wysyłał swojego bohatera na front zimnej wojny, w filmach nie zawsze bronił resztę świata przed  komunistycznym zagrożeniem.

Connery  wzorcem agenta 007

Pierwszym aktorem, który wcielił się w agenta JKM, był Sean Connery. Twórcy powieści o 007 Connery się nie spodobał. Pisząc swoje książki Ian Fleming miał na myśli Cary'ego Granta o wizerunku wyrafinowanego angielskiego dżentelmena. Twórcy filmu postawili jednak na  Connery'ego, a tym co przeważyło była pewność siebie i męski urok. Co więcej, przez wiele lat był on uważany za uosobienie Bonda. Kolejni aktorzy, choć każdy z nich, z wyjątkiem George'a Lazenby'ego, odcisnął na agencie 007 swoje piętno, musiał odnieść się do postaci Bonda Connery’ego.

Zakochany Bond?

Wykreowanemu przez tego aktora wizerunkowi Bonda nie sprostał kolejny jego odtwórca, australijski model George Lazenby, który nie miał praktycznie żadnego doświadczenia aktorskiego. Wybrano go, bo był wysoki, przystojny i pewny siebie, nieźle sprawdzał się w scenach walki. Poza tym był sztywny i pozbawiony uroku swojego poprzednika. Film go udziałem „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości z Lazenbym uznano za najgorszą produkcję serii. Jedyne co z niego przetrwało, to brawurowy zjazd na nartach, powtarzany później w innych wydaniach Bonda. Nie przeszła również próba scenarzystów uczuciowego ustatkowania bohatera. Agent królowej co prawda się zakochał, a nawet ożenił, ale jego małżeństwo nie trwało długo. Można się domyślać, że żonaty Bond, który nie sprawdzałby swego uroku w zetknięciu z pięknymi kobietami, nie byłby już tym samym Bondem. Ponadto każdorazowy wybór dziewczyny Bonda jest doskonałym chwytem wzbudzającym zainteresowanie mediów na długo przed premierą filmu.
 
Roger Moore: z przymrużeniem oka

Od „Żyj i pozwól umrzeć” jako agent 007 pojawia się na ekranie Roger Moore. Jego Bond jest obdarzonego większym i bardziej wyrafinowanym poczuciem humoru, bardziej zdystansowany, jednym słowem uosobienie angielskiego gentelmana, który też nie lubi wdawać się w bijatyki. Częściej widzimy go natomiast z pistoletem w ręku, scenarzyści wyposażają go też w  różne pomagające w walce gadżety. Bond Rogera Moore'a odnosi wielki sukces, a on sam pozostaje w serii na kolejnych sześć produkcji, choć niektórzy fani tych filmów twierdzą, że o dwie za dużo. Moore po prostu się w międzyczasie zestarzał, co nie pasowało do wizerunku wiecznie młodego Jamesa Bonda. Ciekawostką związaną z tym aktorem jest to, że miał za sobą krótki epizod w brytyjskim wywiadzie.

Timothy Dalton: powrót do źródeł

W kolejnych dwóch filmach „W obliczu Śmierci” i „Licencji na zabijanie zastąpił go więc Timothy Dalton. Jego Bond nie ma już tego finezyjnego poczucia humoru i autoironii swoich poprzedników. W zamian za to wizerunek jego Bonda  znacznie zbliża się  do książkowego pierwowzoru, a za jego sprawą powraca kino szpiegowskie, bardziej zbliżone do pierwszego odcinka serii. Jego Bond miał mniej z uwodziciela-dżentelmena, a nawet „W obliczu Śmierci”, pierwszym filmie, którego scenariusz nie opiera się na powieści Fleminga, pojawia się wątek romantyczny. Za to w „Licencji na zabijanie”, która wchodzi na ekrany dwa lata później wprowadzono m.in. sceny palenia żywcem i zjadania ludzi przez rekiny. Film sprzedał się słabo. Nie wiadomo, czy to nie spodobało się widzom czy też z powodu słabej kampanii reklamowej. Daton zaś oświadczył, że nie chce już grać w serii o Bondzie.
Pierce Brosnan i gadżety

Za przełomowy pod wieloma względami uznaje się siedemnasty film z serii przygód agenta królowej brytyjskiej, który pojawił się na ekranach 1995 r., po najdłuższej, 6-letniej przerwie. W „Golden Eye” mamy nie tylko nowego Bonda; gra go tym razem irlandzki aktor, Pierce Brosnan, a jedną z jego partnerek polska aktorka Izabella Scorupco, ale też zmienia się sytuacja międzynarodowa, nie ma już Związku Radzieckiego, często będącego tłem akcji agenta 007.  Brosnan zmienił też starego Astona Martina DB5 na świeżo wypuszczony na rynek kabriolet BMW roadster Z3, po tym jak producenci podpisali umowę z BMW na reklamowanie Z3 w formie tzw. product placement (lokowanie produktu). Pod tym względem „Golden Eye” również był przełomowy. Choć już wcześniej używano tej formy do reklamowania różnych gadżetów (choćby słynny zegarek Bonda z laserem lub żyłką w środku) , tym razem producenci zaangażowali specjalistkę od reklamy, która miała za zadanie sprawnie wpleść prezentację BMW w fabułę filmu. Zadowoleni producenci BMW podpisali umowę sponsorską na kolejną odsłonę Bonda „Jutro nie umiera nigdy”, który w sumie został w dwóch trzecich sfinansowany przez sponsorów.

W osobie Brosnana powraca na ekran typ agenta gentelmana, niezwykle eleganckiego, przystojnego o nienagannych manierach. Jego Bond ma ten niewymuszony dowcip i luz charakteryzujący gentelmana  z wyższych sfer. Nie trzeba dodawać, że taki urok musiał działać na kobiety. Realizatorzy filmu musieli jednak pokazać, że ten gentelman nadaje się na agenta. Stąd w filmach z jego udziałem wprowadzono dużo widowiskowych, a nawet brutalnych scen. W „Śmierć nadejdzie jutro, nakręconym już w XXI wieku, role imperium zła przejmuje Korea Północna, a  szefem Bonda (M) zostaje  kobieta.

Bond coraz bardziej plebejski i zdany na własne siły

Kolejnym zwrotem w wizerunku Jamesa Bonda jest "Casino Royale". Daniel Craig jako Bond wzbudził wiele kontrowersji wśród fanów filmów o Bondzie. Nie tylko ze względu na wygląd – aktor nie jest tak przystojny jak jego poprzednicy w tej roli – ale przede wszystkim zmianę wizerunku Bonda w jego wykonaniu. Agent 007 nie jest już tak „nietykalny”; widać po nim efekty bójek. Brak mu też tego wyrafinowanego poczucia humoru z poprzednich filmów i nienagannych manier; zdarza mu się choćby użyć słów nieparlamentarnych. Jak ocenił „The Independent”, Bond jest coraz bardziej „plebejski”. Jednocześnie staje się podobny do przeciętnego widza, bardziej ludzki, nieobca jest mu miłość i cierpienie, a filmy z jego udziałem mają mniej z bajki, a więcej z kina sensacyjnego. Tylko czy to podoba się widzom przyzwyczajonym do wersji Bonda doskonałego? Pewnym paradoksem może być to, że Bondowi Craiga w XXI w. zabrano te wszystkie futurystyczne gadżety, tak charakterystyczne dla poprzednich filmów,  w zamian mamy na ekranie pełnokrwistego agenta.

Nieśmiały powrót do wzorca

Jednak fala rozczarowania nowym Bondem spowodowała, że producenci i scenarzyści spróbowali w „Skyfall” złagodzić jego chropowaty wizerunek. Znów pojawiają się dowcipne dialogi i  humor sytuacyjny. Wraca najsłynniejszy samochód agenta 007 – Aston Martin DB5, a Bond znów wystrzega się stałych związków - ale nie kobiet. Nawet Heineken nie rzuca się tak w oczy, a agent Jej Królewskiej Mości  wcale nie rezygnuje z ulubionego „wstrząśniętego niezmieszanego” trunku.