Grabaż, Strachy i Deprechy

Grabaż, Strachy i Deprechy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Krzysztof "Grabaż" Grabowski (fot. www.newspix.pl) Źródło:Newspix.pl
Pierwszą kapelę założył przed ćwierćwieczem. Jak każdy: by wyrywać na nią panienki. Ale nie wyszło. Nie było sławy, podchwytywanych przez publiczność hitów, nie było kasy. Ani oczywiście - gotowych na wszystko szwadronów grouppies. Piszczące pod sceną nastolatki to na koncertach Krzysztofa „Grabaża” Grabowskiego norma dopiero od kilku lat. A nieco dalej od sceny stoją ich rodzice, zgodnym chórem odśpiewujący teksty piosenek swego rówieśnika.
Właśnie ukazał się !TO! siódmy album Strachów na Lachy i 17 w karierze Grabaża. Założyciel, wokalista i lider Pidżamy Porno i Strachów jest na polskiej scenie muzycznej zjawiskiem wyjątkowym. Nie tylko dlatego, że i nastolatki i ich rodzice uznają jego piosenki (i zawarte w nich diagnozy polskiej rzeczywistości) za swoje. Także – bo wbrew logice i filozofii rocka („żyj szybko i umieraj młodo”), najważniejsze piosenki napisał po czterdziestce. Osiągnął sukces w wieku, gdy rockandrollowcy najczęściej odcinają już kupony od dawno zdobytej sławy.

Duże koncerty, tłumy fanów. Gdy w 1987 zakładał Pidżamę, o czymś takim mógł tylko pomarzyć. I marzył.

- Wiesz, po co tak naprawdę facet zakłada kapelę?

Wiem, żeby głuszyć panienki.

- Dokładnie.

I jak, udawało się?

- Wtedy, kiedy mi najbardziej na tym zależało, to niespecjalnie. Te nastolatki wrzeszczące jak na Beatlesach przyszły o wiele za późno. Byłem za stary, żeby się tym ekscytować. Jeśli kariera spada na ciebie w wieku dojrzałym, zdajesz sobie sprawę, jak bardzo jest to ulotne. Ostatnią rzeczą w którą możesz uwierzyć, jest to, że naprawdę możesz być uwielbiany.

No co ty? Przecież to miłe, jak otaczają cię panny, które chcą, żebyś podpisał im się na wszystkim.

- Wiesz, jak ja to widziałem z perspektywy sceny? Starzeliśmy się z Pidżamą i dryfowanie w stronę elektoratu 14-15-latków stawało się bardzo niebezpieczne. W pierwszych rzędach stały istoty bardzo młode, płci głównie żeńskiej, histerycznie piszczące. To był dzwonek ostrzegawczy. Powiedziałem sobie: Stary, kurde, zważ ile ty masz lat i kto cię słucha. Zobaczyłem wtedy siebie za czas jakiś: stoję na tej samej scenie, w takich samych przykrótkich spodniach, z tym jakimś idiotycznym wiadrem na głowie, skończyłem już 50 lat i śpiewam ciągle te same piosenki. Słabo.

I to był ten moment, w którym sobie powiedziałeś: jednak już tak nie mogę?

- Pierwszy. Drugie przesilenie nastąpiło, jak wydaliśmy Bułgarskie centrum [2004]. Uważam, że najfajniejsze piosenki Pidżamy są na tej płycie. Spotkała się jednak ze sporą rezerwą i to był znak, że nasz wojowniczy duch rockandrollowy gdzieś umyka w postaci pary z czajnika. Czułem, że muszę wymyślić coś, w czym będę autentyczny, uczciwy wobec siebie. Nigdy nie byłem dobry w aktorstwie, nie potrafiłem udawać. Strachy na Lachy były taką naturalną próbą odnalezienia dla siebie nowego miejsca na scenie.

Od uświadomienia sobie, że nie chce być idolem młodszej młodzieży, do pozbawienia życia Pidżamy jednak trochę musiał dojrzewać. Za długo czekał na sukces, by gdy wreszcie przyszedł, nagle z niego rezygnować. Nie po to, nie mogąc wyżyć z grania, zatrudniał się dawniej jako cieć i pracownik firmy pogrzebowej. Początkowo chciał godzić to, co zaczęło się dobrze sprzedawać, z tym co sam chciał grać.

Na „Dodekafonii”, niespełna trzy lata temu, ogłosiłeś, że jesteś „chory na wszystko”?

- Już nie jestem. Nauczyłem się żyć z depresją.

Odważne wyznanie. Większość znanych i lubianych niechętnie przyznaje się do depresyjnych epizodów.

- To nie epizod. Depresja to moja stała kochanka.

Pielęgnujecie wasz związek z pomocą chemicznych wspomagaczy, wtórnych wychwytów serotoniny i trójpierścieniowców?

- Nie, raczej pracą. To najlepiej na nas działa. Dzięki niej jakoś się trzymamy. W serotonino dopaminach za dobry nie jestem. Nigdy nie lubiłem rzeczy, które mnie zmiękczały, poszerzały percepcję, naruszały świadomość. Wolałem te, które mnie mobilizowały, kopały w tyłek. Wolałem być nadaktywny. Jak mam coś do zrobienia, to czuję się lepiej.

Skąd deprecha? Jesteś słuchany przez młodziaków i ich rodziców, robisz, co lubisz i o czym zawsze marzyłeś, zarabiasz na tym kasę i masz depresję?

- To przecież niezależne. I chyba generacyjne, bo wszyscy moi słynniejsi koledzy też przez to przechodzili. Pierwszy był Kazik. Miał najtrudniej. Nie było obok nikogo, kto dałby mu jakąś sensowną radę, co z tym robić. Później dopadło Muńka. On już mógł dostać wsparcie Kazika, który wymienił mu wszystkie te rzeczy i powiedział: Weźże się chłopie w garść, pomyśl o tysiącach ludzi, którzy nie mają tego, co ty.

Do tego, że załapał głęboki dół, przyczyniło się także to, co działo się w Polsce.

Wciąż czujesz, że mieszkasz „w kraju, w którym wszyscy chcą cię zrobić w ch…a”?

- Bywają wciąż takie momenty, że ten kraj mnie przytłacza, ale stosuję wszystkie środki, by nie przytłoczył do końca. Ćwiczę refleks. Kto pierwszy? Czy on zdąży się odezwać, czy ja go ściszyć? Walka trwa. Dzieją się tu historie, które nie mieszczą się w głowie. Naturalną reakcją organizmu jest zobojętnienie, a to strasznie niebezpieczne. Doskonale wiem, że w momencie, w którym człowiekowi już robi się wszystko jedno, to daje przyzwolenie szerokie otwarcie bramy dla oszołomstwa, dla Jarosława K. i jego szajki. Tu wciąż toczy się walka między tym co normalne, współczesne, a tym co archaiczne i dziś nie do zaakceptowania. Historia uczy, że współczesność prędzej czy później wygra. Pytanie tylko jak poharatani z tej walki wyjdziemy. I tego się boję. Zobojętnienie, znudzenie demokracją prowadziło zawsze do dyktatury. To przykład narodzin faszystowskich Włoch czy upadku republiki weimarskiej. Tam też demokracja kulała. Spełniamy wszystkie warunki brzegowe, żeby tu, w Polsce pojawił się ktoś mądrzejszy i bardziej charyzmatyczny niż K., i kto mógłby zostać dyktatorem. Wszystko każe się niepokoić. Ja się niepokoję.

Cały tekst można przeczytać w najnowszym numerze tygodnika "Wprost", który od niedzielnego wieczoru jest dostępny w formie e-wydania.

Najnowszy numer "Wprost" także dostępny na Facebooku.