Cabré: powieść totalna to sen

Cabré: powieść totalna to sen

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jaume Cabré (Fot. ulf andersen/ getty/fpm)
Powieścią "Wyznaję" Jaume Cabré zdobył polskie listy sprzedaży. Książka jest bestsellerem od dnia premiery i nie przestaje być popularna, choć autor wcześniej nie był w Polsce znany. Autor udzielił nam też wywiadu - pierwszego dla polskiej prasy.
Marta Strzelecka: Krytycy piszą o "Wyznaję", że to powieść totalna. Co to znaczy, pana zdaniem?

Jaume Cabré: Powieść totalna to sen. Próbuję zbliżać się do tego ideału, co nie jest łatwe.

To dlatego nie chce pan kończyć swoich książek i pracuje pan nad nimi przez lata - ze strachu, że znów nie uda się stworzyć powieści idealnej?

Nie wierzę, że mógłbym mieć absolutny wpływ na osiągnięcie ideału. Moja wieloletnia praca nad każdym tytułem wiąże się raczej z prostą zasadą przywiązania. Po ośmiu albo sześciu latach, podczas których każdy dzień spędzam z tymi samymi postaciami, w tej samej atmosferze, z tymi samymi miejscami w głowie - nagła utrata tego wszystkiego powodowałaby ogromną pustkę, niepokój albo po prostu załamanie nerwowe. Dlatego kończę pisać powieści bardzo powoli, a wszystkie moje książki stają się ostatecznie łagodnymi przejściami do następnych. Nie jest to komfortowe, w gruncie rzeczy.

Dużo czasu spędza pan na co dzień w takiej niewygodzie?

Nigdzie się nie spieszę, bardzo szanuję materiał, nad którym pracuję. Nie potrafię pisać nigdzie poza moim gabinetem - trudno mi sobie wyobrazić, że robię to w jakimś pensjonacie w górach albo w paryskim hotelu. Przez ostatnie lata piszę każdego dnia rano i wieczorem. W ciszy i spokoju swojego domu, czasem tylko słucham muzyki. Na moim biurku zawsze panuje beznadziejny bałagan. Nie jestem w stanie nawet pomyśleć o porządku. Ważne jest tylko, żebym w tym chaosie potrafił znaleźć butelkę wody. Tak to wygląda. Czasem w niedzielę robię sobie wolne.

I z trudem odrywa się pan od świata, w którym ważne jest cierpienie? "Wyznaję" to przecież opowieść o istocie zła, o największych tragediach w historii Europy, również o holocauście.

Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek znał temat powieści, zanim zabiorę się za pisanie. Zaczynam po omacku. Temat pojawia się dopiero po pewnym czasie, kiedy rozwija się świat bohaterów, ich charaktery. Wtedy przywiązuje się do niego obsesyjnie i wokół tej jednej myśli buduje całą akcję. 

Po skończeniu pisania "Wyznaję" zadałem sobie pytanie: Dlaczego stworzyłem monumentalną rzecz o naturze zła? Prawdopodobną odpowiedzią jest moja poprzednia książka, która niewiele ma wspólnego z "Wyznaję", poza tym, że ostatnie jej słowa były cytatem z filozofa, Vladimira Jankielevitcha, walczącego z antysemityzmem: "Ojcze, nie przebaczaj im, bo wiedzą, co czynią". Bardzo możliwe, że ta świadomość doprowadziła mnie do tematu.

Dlaczego częściej zajmuje się pan w swoich powieściach historią Europy, niż Katalonii?

Zachowując szacunek dla ludzi, którzy przez historię cierpieli, uważam że jest ona dziedzictwem ludzkości. Holocaust zmienił nas wszystkich. Poza tym nie wiadomo, kiedy historia się powtórzy. Niedawno przeczytałem "Rodzinę Mashber" żydowskiego autora Der Nistera, której akcja toczy się na początku XX wieku i jest odbiciem dzisiejszego ekonomicznego kryzysu. A Der Nister zmarł w 1950 roku. 

Na szczęście sytuacja pisarzy katalońskich zmieniła się na tyle, że nie muszę dziś przede wszystkim odpowiadać na pytania o to, dlaczego piszę po katalońsku. Pochodzenie nie jest najważniejsze w mojej twórczości. Jeszcze kilka lat temu mówiło się o pisarzach katalońskich: "Mają tyle problemów politycznych, ale potrafią ciekawie pisać nie tylko o tym". Teraz okazało się, że po prostu dobrze się sprzedajemy.

Jest pan zaskoczony własnym sukcesem?

Nigdy nie pomyślałem, że oto nagle odniosłem sukces. Pisanie wymaga poświęceń, niezależnie od tego, jaki ostatecznie będzie efekt. Właściwie ryzykujesz życie, nie wiedząc, co z tego będzie. Decydujesz w pewnym momencie, że będziesz pisać, z coraz większą powagą do tego podchodzisz, piszesz powieść, a pewnego dnia stwierdzasz: "Kurcze, opublikowałem książkę". Nazywają cię pisarzem, a ty wciąż nie jesteś pewien, czy nim naprawdę jesteś. 

Zawsze robiłem swoje, ignorowałem, jak ludzie mogą to oceniać. Dziś słyszę w różnych krajach, że jedna z moich pierwszych książek, opublikowana w 1984 roku, jest wspaniała. Nikt mi tego nie mówił 30 lat temu, choć była tak samo dobra. Dlatego trzeba po prostu pracować, nie warto ulegać modom.

W pana ostatniej książce docenia się to, że przypomina dzieła europejskich klasyków. Może po prostu czytelnicy zawsze potrzebują tego samego?

Zawsze będziemy potrzebować książek, od których trudno się oderwać.