Bezkarność w sieci

Bezkarność w sieci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Tarno mieszka tylko w luksusowych pięciogwiazdkowych hotelach na całym świecie. Omija tylko USA. Bo tam zostałby schwytany (fot. Wprost) Źródło:Wprost
Tarno, trzydziestokilkulatek, Holender o azjatyckich korzeniach, od 11 lat żyje luksusowo. Dzięki tysiącom kart kredytowych ludzi z całego świata. Policji w całej Europie to nie przeszkadza.
To jest opowieść o tym, że wystarczy być bardzo biegłym w kwestiach komputerowych, potrafić się włamywać do systemów informatycznych i bez mrugnięcia okiem kłamać każdemu, kogo się spotka na swojej drodze, by żyć jak król. – Udowodnij mi, że kogoś okradam. Gwarantuję ci, że nie dasz rady – zwykł mawiać Tarno B. Opowiada też, jak to cztery razy był w więzieniu i po kilku miesiącach wychodził. Bo jak dotąd ani w Niemczech, ani w Holandii nikt go nie złapał, kiedy kradł tysiące euro. Niestety, w internecie trudno złodzieja złapać za rękę. Trudno udowodnić przestępstwo. Nie ma międzynarodowej policyjnej platformy do walki z internetowymi przestępcami.

Znajomość z Marriotta

– Byłam z nim w Madrycie. W bardzo drogim hotelu. W Rzymie również. I jeszcze w kilku miejscach. Wszystkie bilety on rezerwował, za wszystkie płacił. Mówił, że ma bardzo bogatych rodziców i to oni finansują jego luksusowe życie – opowiada Agnieszka, 26-letnia Polka, która poznała Tarno w czerwcu 2011 r. Spotkałam go w Marriotcie na jakimś evencie. Wyszłam na papierosa. On też palił. Przedstawił się jako właściciel firmy pośrednictwa pracy, później okazywał nawet stosowne dokumenty. Opowiadał o rodzinie, pokazywał zdjęcia, filmy, co nie pozostawiało miejsca na wątpliwości. Po kilku dniach byli razem w Krakowie, następnie w Rzymie i Hiszpanii. Tarno dokonał zakupu biletów lotniczych oraz rezerwacji hoteli. – Wszystko zostało opłacone zhakowanymi kartami kredytowymi na moje imię i nazwisko. Któregoś dnia napisał, że czeka na mnie w Barcelonie i że już kupił bilet. Mieliśmy się tam spotkać. To było świetne. Wydawało mi się beztroskie. Pieniądze nie grały roli. Kłopoty zaczęły się już na lotnisku w Warszawie. W czasie odprawy. Poproszono mnie o pokazanie karty kredytowej, za pomocą której został zapłacony mój bilet. Powiedziałam, że to przyjaciel zapłacił. Napisałam do Tarno na Facebooku. Od razu dostałam odpowiedź: „Najwyraźniej ojciec musiał się na mnie zdenerwować za to, że za bardzo szastam pieniędzmi, i zablokował kartę”. Jednak proszę sobie wyobrazić, że ja już po pięciu minutach miałam zarezerwowany bilet z innej karty kredytowej na inny rejs. Tarno zarezerwował. Poleciałam i już niby wszystko było w porządku.

W połowie sierpnia polecieliśmy do Madrytu. Tam dowiedziałam się, że to oszust. Okazało się, że cały czas miał dziewczynę w Niemczech. Polkę. Ona weszła na jego konto na Facebooku i znalazła naszą korespondencję i mój numer telefonu. Zadzwoniła. Powiedziała, że facet, z którym się spotykam od dwóch miesięcy, jest oszustem i żyje z hakerstwa. Nie uwierzyłam. Ale gdy chciałam z nim porozmawiać, Tarno po prostu uciekł. Tak zaczęła się moja internetowa przygoda z sieciowym przestępcą, królem życia, Tarno.

Na cudze konto

Po kilku tygodniach Agnieszka dostała wezwanie do zapłaty za hotel w Madrycie. Potem takie samo z Gdańska. Wszędzie rezerwacje były na jej nazwisko. Zresztą do tej pory dostaje takie wezwania. A to z Brazylii, a to z Malediwów. Z miejsc, w których – jak mówi – nigdy nie była. A Tarno jest bezkarny. Policja bezradna, bo takich jak jak Tarno są w sieci tysiące. To mistrzowie łamania dostępów, wchodzenia na prywatne konta bankowe, pocztowe, społecznościowe. Policja nie może ich złapać na gorącym uczynku, nie może postawić zarzutów. A sami okradani, z reguły wielkie kompanie hotelowe i lotnicze, do tej pory nie podjęły wspólnych działań, by przeciwdziałać internetowemu złodziejstwu. Hakerzy, którzy każdego dnia okradają je na dziesiątki tysięcy dolarów, czują się więc bezkarni. Jak działają?

To proste – jestem hakerem, najbliższy weekend majowy chcę spędzić w pięciogwiazdkowym hotelu w Dubaju. Bukuję więc bilet w biznes class. Kiedy przychodzi do płacenia, wpisuję numer karty kredytowej. Nie swojej, bo takiej nie mam, tylko jakiegoś człowieka ze Stanów. Sobie znanymi sposobami wyszukuję w internecie dostęp do tej karty. Pieniądze szybko lądują na koncie przewoźnika, a ja lecę. Bez obaw, bo przecież właściciel karty zostanie poinformowany o tym, że z jego konta zniknęły pieniądze dopiero za trzy, cztery tygodnie. Poinformuje o tym swój bank, a linie lotnicze pieniądze będą musiały zwrócić. Identycznie wygląda sytuacja z hotelami i wypożyczalniami samochodów.

Cały materiał można przeczytać w specjalnym numerze "Kryminalny Wprost", który jest już dostępny w kioskach.

"Kryminalny Wprost" jest również dostępny w formie e-wydania.