Uprowadzeni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ojcowie lub matki, którym sąd nie przyznał opieki nad dzieckiem, coraz częściej po prostu je porywają (fot. archiwum prywatne)
Ojcowie lub matki, którym sąd nie przyznał opieki nad dzieckiem, coraz częściej po prostu je porywają. Według polskiego prawa mogą się czuć bezkarni.
Jacek R. wracał ze swym czteroletnim synem Dawidem do domu pod Piasecznem. Kiedy wyszedł z samochodu, by otworzyć bramę, zobaczył zaparkowany obok samochód i rosłego mężczyznę. Nagle nieznajomy go zaatakował, przygniatając do maski samochodu. W tej samej chwili inny osiłek podbiegł do auta pana Jacka i wywlókł ze środka przerażonego czterolatka. Napastnicy z chłopcem odjechali z piskiem opon. Od tej pory pan R. nie ma właściwie kontaktu z synem. Dziś nie wie nawet, czy żyje. Ani policja, ani prokuratura nie są w stanie mu pomóc. Powód? Za porwaniem Dawida stoi jego matka, która uczestniczyła w całej akcji i ją organizowała. Zgodnie z decyzją sądu to pan Jacek, a nie ona, ma prawo do opieki, ale to nic nie zmienia.

– Polskie państwo jest bardzo często bezradne wobec porwań rodzicielskich, czyli sytuacji, w których jedno z rodziców uprowadza swoje dziecko – ocenia Paulina Gluza z fundacji Consensius Europejskie Centrum Mediacji, która zajmuje się też porwaniami rodzicielskimi.

Teoretycznie za porwanie małoletniego grożą trzy lata więzienia. Tyle że w 1979 r. Sąd Najwyższy uznał, że przepis ten nie obejmuje rodziców mających prawa rodzicielskie. – Interpretację wydano w czasach, gdy granice były zamknięte, ludzie nie mogli swobodnie się przemieszczać, a milicja w ciągu dwóch dni była w stanie ustalić miejsce pobytu każdej osoby w kraju – zauważa Paulina Gluza. Dziś to kompletnie przestarzały przepis.

Zgubna wiara w państwo

Porwanie rodzicielskie jest przestępstwem w ogromnej części krajów Unii Europejskiej oraz w USA. W Belgii grożą za nie trzy lata więzienia, we Francji wysoka grzywna i ograniczenie wolności. W Hiszpanii rodzice bezpodstawnie przetrzymujący dziecko podlegają karze od dwóch do czterech lat więzienia, grozi im też utrata władzy rodzicielskiej na co najmniej cztery lata. W Holandii za porwanie niemowlaka przez ojca lub matkę grozi nawet dziewięć lat odsiadki.

W Polsce nie ma nawet oficjalnych danych o tego typu przypadkach. Liczba takich spraw lawinowo wzrosła po wejściu do UE oraz otwarciu granic. Duża część porwanych jest wywożona za granicę, najczęściej do Niemiec. Fundacja Itaka zajmująca się poszukiwaniem zaginionych przyjmuje rocznie około stu zgłoszeń o uprowadzeniach rodzicielskich. W tym roku zarejestrowano już ponad 70 takich przypadków.

Jacek R. do dziś się zastanawia, czy porwaniu Dawida mógł zapobiec. Już wcześniej miał informacje, że pochodząca z Portugalii żona, z którą od jakiegoś czasu coraz bardziej mu się nie układało, chce wyjechać z Dawidem z Polski. Uzyskał nawet dla dziecka sądowy zakaz opuszczania kraju.

– Mój problem polegał na tym, że od początku postępowałem zgodnie z prawem. Wierzyłem, że skoro sąd coś postanawia, będzie to egzekwowane – mówi pan Jacek. Po porwaniu dziecka poszedł więc na posterunek, gdzie funkcjonariusze dosyć szybko ustalili nazwisko jednego z porywaczy.

– Schody się zaczęły, gdy okazało się, że dziecko jest z matką w Portugalii. Na policji w Piasecznie usłyszałem, że procedura może potrwać kilka miesięcy. Później pani prokurator, która przejęła sprawę, poszła na miesięczny urlop – opowiada ojciec Dawida.

– Później odmówiła wydania wniosku o europejski nakaz aresztowania żony, a po ośmiu miesiącach nicnierobienia umorzyła postępowanie ze względu na znikomą szkodliwość społeczną! – dodaje ojciec. Paulina Gluza, która od lat monitoruje problem porwań rodzicielskich, potwierdza, że takie postępowanie organów ścigania to standard. Problem zwykle zaczyna się już na policji. Ojciec czy matka zgłaszają porwanie dziecka, nie wiedząc, że jeśli porywaczem jest drugi z rodziców, dla organów państwa nie ma przestępstwa. Pozostaje im więc zgłosić zaginięcie. Jednak dla policji zaginięcia nie ma, bo wiadomo, pod czyją opieką znajduje się dziecko. W ten sposób koło się zamyka.

– Bo z punktu widzenia prawa wszystko jest w porządku – zauważa Paulina Gluza.

Cały artykuł ukazał się w nr 20/2013 "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania .

"Wprost" jest także
dostępny na Facebooku .