– Polskie państwo jest bardzo często bezradne wobec porwań rodzicielskich, czyli sytuacji, w których jedno z rodziców uprowadza swoje dziecko – ocenia Paulina Gluza z fundacji Consensius Europejskie Centrum Mediacji, która zajmuje się też porwaniami rodzicielskimi.
Zgubna wiara w państwo
Porwanie rodzicielskie jest przestępstwem w ogromnej części krajów Unii Europejskiej oraz w USA. W Belgii grożą za nie trzy lata więzienia, we Francji wysoka grzywna i ograniczenie wolności. W Hiszpanii rodzice bezpodstawnie przetrzymujący dziecko podlegają karze od dwóch do czterech lat więzienia, grozi im też utrata władzy rodzicielskiej na co najmniej cztery lata. W Holandii za porwanie niemowlaka przez ojca lub matkę grozi nawet dziewięć lat odsiadki.
W Polsce nie ma nawet oficjalnych danych o tego typu przypadkach. Liczba takich spraw lawinowo wzrosła po wejściu do UE oraz otwarciu granic. Duża część porwanych jest wywożona za granicę, najczęściej do Niemiec. Fundacja Itaka zajmująca się poszukiwaniem zaginionych przyjmuje rocznie około stu zgłoszeń o uprowadzeniach rodzicielskich. W tym roku zarejestrowano już ponad 70 takich przypadków.
Jacek R. do dziś się zastanawia, czy porwaniu Dawida mógł zapobiec. Już wcześniej miał informacje, że pochodząca z Portugalii żona, z którą od jakiegoś czasu coraz bardziej mu się nie układało, chce wyjechać z Dawidem z Polski. Uzyskał nawet dla dziecka sądowy zakaz opuszczania kraju.
– Mój problem polegał na tym, że od początku postępowałem zgodnie z prawem. Wierzyłem, że skoro sąd coś postanawia, będzie to egzekwowane – mówi pan Jacek. Po porwaniu dziecka poszedł więc na posterunek, gdzie funkcjonariusze dosyć szybko ustalili nazwisko jednego z porywaczy.
– Schody się zaczęły, gdy okazało się, że dziecko jest z matką w Portugalii. Na policji w Piasecznie usłyszałem, że procedura może potrwać kilka miesięcy. Później pani prokurator, która przejęła sprawę, poszła na miesięczny urlop – opowiada ojciec Dawida.
– Później odmówiła wydania wniosku o europejski nakaz aresztowania żony, a po ośmiu miesiącach nicnierobienia umorzyła postępowanie ze względu na znikomą szkodliwość społeczną! – dodaje ojciec. Paulina Gluza, która od lat monitoruje problem porwań rodzicielskich, potwierdza, że takie postępowanie organów ścigania to standard. Problem zwykle zaczyna się już na policji. Ojciec czy matka zgłaszają porwanie dziecka, nie wiedząc, że jeśli porywaczem jest drugi z rodziców, dla organów państwa nie ma przestępstwa. Pozostaje im więc zgłosić zaginięcie. Jednak dla policji zaginięcia nie ma, bo wiadomo, pod czyją opieką znajduje się dziecko. W ten sposób koło się zamyka.
– Bo z punktu widzenia prawa wszystko jest w porządku – zauważa Paulina Gluza.
Cały artykuł ukazał się w nr 20/2013 "Wprost", który jest dostępny w formie e-wydania .
"Wprost" jest także dostępny na Facebooku .